Danuta Tywoniak z mężem Władysławem |
Gdy kobieta dowiaduje się, że ma raka, o czym najpierw myśli?
Nie było czasu na myślenie. Ta wiadomość spadła na mnie jak „grom z jasnego nieba”. Rak – słyszy się, że tu i ówdzie ktoś choruje. Chorują znajomi, przyjaciele – niestety zdarza się, że umierają – ale ja chora i to na raka? – nie dopuszczałam myśli, że mnie może spotkać również ta choroba.
Czy wierzyłaś, że Tobie uda się wygrać z rakiem? Trudno pogodzić się ze śmiercią ...
Kiedy faktycznie okazało się, że jest to na pewno złośliwa postać raka, w całym ferworze codziennych spraw, pracy – tak jak wcześniej wspomniałam – nie było czasu na myślenie. Trzeba było pójść do szpitala i poddać się temu wszystkiemu co zostało zaproponowane przez lekarzy. W tych momentach nie myślałam o tym, czy pokonam chorobę, czy umrę, rozpoczęłam się leczyć.
Jak to się zaczęło? Dowiedziałaś się, że masz raka i...
Za raz po moim ślubie, a w tym momencie jestem od 34 lat szczęśliwą mężatką, wyczułam jakieś dziwne głębokie zgrubienie na lewej piersi. Poszłam do lekarza, zrobiono mi USG – powiedziano mi, że taka moja uroda, są to tylko tak ukształtowane gruczoły tłuszczowe – podobno niektóre kobiety tak właśnie mają. Obserwowałam to miejsce przez lata, aż w którymś momencie poczułam, że zgrubienie się powiększyło. Natychmiast udałam się do lekarza rodzinnego, a ten nie zwlekając, skierował mnie do szpitala onkologicznego w Gliwicach. Najpierw odbył się szczegółowy wywiad psychologiczno – medyczny, potem szereg badań zakończonych „informacją”, że tylko operacja piersi może powstrzymać chorobę. Dzisiaj nie jestem w stanie podać ilości wyjazdów do kliniki, oczekiwania w kolejce, wśród setek ludzi , by usłyszeć słowa: „rak złośliwy – tylko operacja”, i z tą wiadomością wyjść z gabinetu, a potem powiedzieć to mężowi... By to zrozumieć – trzeba to przeżyć, a tego nikomu nie życzę.
Dla wielu Internet jest pierwszym źródłem informacji o chorobie. Jak to było w Twoim przypadku?
W moim przypadku internet nie był i nie jest mocną stroną pobierania informacji – na to trzeba mieć czas. W tamtym momencie, tak wszystko szybko się działo, że jedynie rozmawiałam z osobami, które w życiu miały podobną sytuację, albo znajomych, czy kogoś w rodzinie, co przeszli chorobę nowotworową.
Nie brałaś pod uwagę alternatywnych metod leczenia?
Kiedy znalazłam się w szpitalu, wiedziałam, że muszę poddać się operacji – to było najważniejsze. Lekarze informowali tylko o tym, mówili, że wycięty guz będzie przekazany do badania histopatologicznego, z kolei trzy tygodnie oczekiwania na wynik badania, potem zebranie konsylium - i postanowią co będzie ze mną dalej.
Lekarze we właściwym czasie przekazywali mi kolejne informacje – tak było również z chemioterapią. Byłam tego wszystkiego do końca nie świadoma. Dzisiaj wiem, że fachowo, zgodnie ze sztuką psychologii, dozowali to wtedy, kiedy nastał czas. Inne metody leczenia – słyszałam o różnych „szarlatanach”, nawiedzonych „bioenergoterapeutach”, ale to mnie nigdy nie interesowało. Wiedziałam, że kilku znajomych korzystało z ich pomocy, słyszałam o przeróżnych cudownych preparatach stosowanych przez znane im osoby, które „podobno” pomagały. Wybrałam metodę leczenia polegającą na powierzeniu mojej choroby i wyzdrowienia mojemu Bogu – On w przeszłości nigdy mnie nie zawiódł. Skoro zaprowadził mnie do szpitala onkologicznego to wierzyłam, że tak poprowadzi umysł i ręce lekarzy, że wyjdę z tego zwycięsko. Tak się stało – tak chciał mój Bóg.
Szukałaś wsparcia ze strony Amazonek?
Znam te panie – to cudowne osoby, niejednokrotnie z nimi rozmawiałam, ale z racji czasu i wykonywanej pracy, nie mogłam korzystać z zajęć rehabilitacyjnych i spotkań towarzyskich, które proponowały. Chciałam zaznaczyć w tym miejscu, że nie usunięto mi całej piersi – wykonano operację oszczędzającą – to też była odpowiedź Boża na modlitwy.
Po pierwszej chemii....
Przyjęłam sześć dawek "czerwonej" – najmocniejszej chemii, w odstępach trzy-tygodniowych, a następnie, piętnaście naświetlań radioterapeutycznych. Najpierw chemia. Przyjeżdżałam do szpitala na wlew trwający około 45 minut, potem powrót do domu i przeżywanie skutków z nią związanych: dreszcze, wymioty, katastrofalne samopoczucie... Nie chciałabym tego przeżywać jeszcze raz….
Gdy zaczęły wypadać Ci włosy...
Kiedy przyszłam na pierwszą chemię, poinformowano mnie, na czym polega to leczenie i poproszono bym skróciła włosy, bo skutkiem tego leczenia będzie ich wypadnięcie. Gdy poczułam się lepiej, po pierwszej dawce chemioterapii skróciłam włosy, nie zdając sobie sprawy, że na następnej już ich nie będę mieć... Moment, kiedy włosy w trakcie czesania zostają na szczotce, na grzebieniu, w dłoni, kiedy wychodzą całymi garściami, a w końcu stwierdza się ich brak..., dla kobiety, nawet najbardziej odpornej psychicznie i najbardziej wierzącej, to czas bardzo trudny...
Jak radziłaś sobie w tych trudnych chwilach, kiedy radość życia chciała od Ciebie odejść?
Radość życia jest i była we mnie zawsze, pomimo trosk życia codziennego. Zdarzało mi się popłakać – czasami było to niezamierzone, ale nie umiałam powstrzymać łez... Gdy pojawiały się momenty zwątpienia, gdy pytałam "dlaczego ja", momentalnie starałam się odepchnąć od siebie te złe myśli – nie zawsze się udawało...
Skąd w krytycznych chwilach przychodziła pomoc?
Jako osoba wierząca nie wierzę w przypadki. Bóg nigdy nie zostawi osoby, która mu bezgranicznie ufa. Kiedy byłam w szpitalu, na dzień przed operacją przyszedł lekarz, przynosząc do podpisania zgodę na operację. Wcześniej byłam u lekarza radioterapeuty, by podpisać zgodę na naświetlanie międzyoperacyjne. To były bardzo trudne chwile, gdyż składałam podpis, że zgadzam się na wszystkie powikłania, które mogą wystąpić w czasie i po operacji... Nie wytrzymałam wtedy... Płakałam, odczuwając ogromny lęk. Bóg w tej trudnej chwili – dzisiaj to wiem – przysłał mi moją przyjaciółkę z pracy, która prowadząc ze mną szczerą rozmowę, uspokoiła mnie. Jestem wdzięczna, że przyszła – to nie był przypadek.
Czy wiara pomaga w chorobie?
To jest bardzo trudne pytanie. To bardzo osobiste przeżycie. Jak było z moją wiarą, wie tylko mój Pan i ja. Wiem jedynie, że gdy wiara słabła, On brał mnie na ręce i mówił mi, że moje poddanie się, by mnie niósł, też jest wiarą.
Po leczeniu przyszedł czas na rekonwalescencje...
Mam wiele szczęścia do przyjaznych mi ludzi. Mój sąsiad jest rehabilitantem. Po powrocie ze szpitala momentalnie się mną zajął. Przychodził codzienne – masaże i systematyczne ćwiczenia. Przez trzy lata pracowałam z nim, wierząc w jego zaangażowanie i fachowość. To niesamowity człowiek! Nie wiem czy o tym wiadomo, że tego typu operacja, oprócz wycięcia guza, polega również na wycięciu węzłów chłonnych z pod pachy i dlatego konieczna jest potem rehabilitacja, gdyż ręka pozbawiona węzłów chłonnych jest bezwładna. Dzisiaj mogę powiedzieć, że władam ręką całkiem sprawnie. Męczy się ona wprawdzie szybciej niż zdrowa, dlatego darzę ją tą „szczególną troską”. Jestem nauczycielką gry na skrzypcach – obydwie ręce są w tej pracy niezbędne. Lekarze po operacji stwierdzili, że więcej już nie będę grała – ale ja gram, nie tak jak wcześniej, ale mogę zagrać i moim podopiecznym pokazać jak się to robi. Spełniły się słowa mojego rehabilitanta: "Pani Danusiu – pani jeszcze zagra". Wtedy nie wierzyłam, aż przyszedł czas, gdy zagrałam na koncercie – pan Janusz był obecny. Płakałam ze szczęścia razem z nim – jego słowa się spełniły. Bóg jest wielki i posługuje się wielkimi ludźmi.
Czy jest jeszcze coś, czemu zawdzięczasz powrót do zdrowia?
Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora, zaprzestałam jedzenia mięsa. Zostałam wegetarianką. Gdy wróciłam do domu ze szpitala po operacji, przed dalszym leczeniem chemioterapią i radioterapią, po wcześniejszej konsultacji z lekarzem, specjalistą z zakresu żywienia, zaczęłam stosować dietę wegańską, usuwając z mego jadłospisu także produkty nabiałowe. Taką dietę stosowałam przez trzy lata. Teraz, po siedmiu latach od operacji, jem ryby i od czasu do czasu białe mięso. Pan pozwolił, że od trzech lat mieszkam w przepięknym miejscu otoczonym lasami – sama też mam kawałek lasu na własność ze świeżymi grzybami. Korzystam z czystego powietrza spacerując po pobliskich okolicach. Staram się zawsze myśleć pozytywnie. Życie potrafi zaskoczyć w najbardziej nieoczekiwanym momencie, ale jak się przetrwa trudne chwile, to można powiedzieć, że jest się silniejszym. Tak to przynajmniej u mnie zafunkcjonowało.
W leczeniu raka nie zaleca się zwykle (w Polsce) zmiany diety...
Lekarze onkolodzy, przynajmniej Ci, z którymi miałam styczność, nie proponowali zmiany diety jako obligatoryjną metodę wspomagającą leczenie. Sama natomiast w wielu czasopismach czytałam, że nie powinno się spożywać szczególnie mięsa czerwonego w chorobach onkologicznych. Ja poszłam z dietą troszkę dalej i nie żałuję.
Czy muzyka pomaga w chorobie?
Muzyka otaczała mnie od najmłodszych lat – od wczesnego dzieciństwa, wyssałam ją z mlekiem matki. Mój rodzinny dom to „muzyczny” dom. Stąd też mój zawód, moja pasja – uczenie gry na skrzypcach. Chodziłam i chodzę na różnego rodzaju koncerty. Uważam, że różnorodność muzyki to jej siła przetrwania w każdym czasie. Koncerty w Filharmoniach to szczególne przeżycie – grają tam moi znajomi, koleżanki i koledzy z pracy – moi przyjaciele, którzy byli ze mną na dobre i złe. Piękna muzyka działa kojąco i uspokajająco – można słuchając jej zapomnieć o troskach i problemach. Człowiek czuje się zdrowszy i pozytywnie zmotywowany. Tak było i jest w moim przypadku.
Muzyka, śpiew to cząstka mojego życia – przez wiele lat śpiewałam solo i w zespołach koncertując w Polsce i za granicą. Od paru lat śpiewam rzadziej – gdy nie ćwiczy się profesjonalnie – codziennie – po pewnym czasie odczuwa się, że ten instrument – czyli głos - to już nie to co kiedyś. Uwielbiam słuchać śpiewu młodych ludzi. Znam wielu z nich, a co chwile pojawiają się nowe utalentowane osoby, które gdy śpiewają, to łza się w oku kręci.
Co dziś powiedziałabyś kobietom, które palą papierosy i nie dbają o to co jedzą?
To smutne. Coraz więcej kobiet pokazuje swoją niezależność sięgając po papierosy. Ten nałóg jest szkodliwy, wszyscy o tym wiedzą. Nie będę przestrzegać przed tym, bo to co zakazane smakuje bardziej, mimo, że jest szkodliwe – tu potrzeba rozumu. Czy dieta „taka” czy „inna” jest właściwa – należy jej dotknąć, by przekonać się o korzyściach. Ci, którzy zawodowo zajmują się sprawami zdrowia, powinni mieć na tyle siły przebicia, by mówić o profilaktyce, informować jak zapobiegać chorobom.
Wczesne wykrycie raka i wdrożenie odpowiedniego leczenia bardzo często doprowadza do całkowitego wyleczenia. Jednak są tacy, którzy usłyszeli diagnozę "rak" i pogodzili się z nim, zamiast podjąć walkę. Jak im pomóc zmienić zdanie?
Teraz wiem na pewno, że wcześniej wykryty rak jest uleczalny. Dlatego koniecznie obserwujmy swój organizm. Raz w miesiącu dokładnie „zbadajmy” swoje piersi, by wykryć ewentualny stan chorobowy – to rada dla każdej kobiety. Dla własnego spokoju, również po 50-tym roku życia, korzystajmy z badań mammograficznych i cytologicznych – to połowa sukcesu we wczesnym wykryciu choroby. Pamiętajmy, że każdy z nas jest inny i nie można za kogoś przeżyć życia. Ci, którzy usłyszeli negatywną diagnozę – niech nie zwlekają z leczeniem – jeśli chcą żyć, to niech wierzą, że tak będzie. Ja wygrałam z rakiem i żyję.
Twoja największa motywacja powrotu do zdrowia?
Trudno określić największą z motywacji. Życie jest wielkim darem otrzymanym od naszego Boga, trzeba ze wszelkich sił dbać o nie. Pamiętajmy, że żyjemy nie tylko dla siebie. Kiedy Pan będzie chciał zabrać mnie z tego świata – dokona tego – czas pozostawiam Jemu.
Jesteś kobietą silną i gotową do walki o zdrowie i życie. Tak trzymać :-)
Wywiad prowadziła Agata Radosh
www.siegnijpozdrowie.org
LEPIEJ ZAPOBIEGAC NIZ LECZYC!!!!szukaj na you tube oncologo MARTIN BOSCH
OdpowiedzUsuńZgadza się! Jeśli mamy zapobiegać chorobom lub odzyskać zdrowie, musimy zmienić nasz sposób życia, wprowadzić właściwą dietę, codziennie ćwiczenia i unikać leków, które są absolutnie w wielu przypadkach niekonieczne.
Usuń