Profesor John A. Scharffenberg gościł w Polsce latem 2013 r. |
Prof. J. A. Scharffenberg uczestniczył w badaniach żywieniowych prowadzonych na zlecenie rządu amerykańskiego, współpracował z Narodowym Instytutem Zdrowia (NIH), Departamentem Zdrowia Stanu Kalifornia i Centrum Kontroli Chorób (CDC). Jest autorem wielu książek, artykułów, seminariów, programów żywieniowych.
„ZNAKI CZASU”: Nauce nie można w pełni wierzyć, bo dziś może udowodnić wszystko i raz po raz jesteśmy zarzucani sprzecznymi danymi — taką opinię wyraził profesor Zygmunt Baumann, światowej sławy socjolog. Szczególnie widoczne jest to w dziedzinie żywienia...
JOHN A. SCHARFFENBERG: W nauce niczego nie można dowieść na sto procent. Nie poświęca się dużo pieniędzy na badanie drobniejszych spraw, więc tu można uzyskiwać różne wyniki. Ale w zasadniczych kwestiach nauka jest zgodna. Są to kosztowne badania — mówimy o milionach ludzi, których trzeba prawidłowo porównać. I to jest jasne. Nikt nie powie, że palenie jest zdrowe. Albo: leż w łóżku i nie ćwicz.
A czy naukowcom pracującym dla koncernów można wierzyć?
To nie jest kwestia zaufania, tylko tego, co wykazują dane. Te dane muszą być potwierdzone przez innych naukowców. Największe badania finansuje rząd. Ale jeśli jest taka komisja, która twierdzi, że należy brać statyny na obniżenie cholesterolu, a my się dowiadujemy, że połowa członków tej komisji bierze łapówki, to oczywiście my taką decyzję podważamy. Ale mamy też poważne naukowe dowody przeciwne ich zaleceniom: tylko jedną na tysiąc osób uratuje się w ten sposób przed zawałem. To znaczy, że dla 999 osób ten lek nie ma żadnego efektu. Jeśli każdy brałby taki lek, jak oni chcą, to w USA byłoby o trzy miliony więcej cukrzyków, bo to jest efekt uboczny tych leków.
To jak to się dzieje, że mimo tych naukowych danych lekarze wciąż przepisują statyny, a pacjenci wciąż takie leki zażywają?
To zależy od lekarza — jak jest wykształcony. Często jest tak, że to, co odkryjemy w Stanach Zjednoczonych, na przykład do Serbii dotrze za pięć lat. Mam tam znajomego kardiologa, specjalistę w zakresie ultrasonografii, który zawsze mnie prosi, bym drogą mailową przekazywał mu nowe informacje, by nie musiał tych pięciu lat czekać. [śmiech]
Swój udział w tym mają też zapewne przedstawiciele handlowi koncernów farmaceutycznych, którzy składają wizyty lekarzom i przekonują do przepisywania pewnych leków. Jest to negatywnie odbierane przez społeczeństwo.
W USA też to ma miejsce. Tacy przedstawiciele informują lekarzy o nowym produkcie na rynku. Ale lekarz powinien być bardzo ostrożny i nie akceptować wszystkiego, co oni mówią. Podstawowy problem jest taki, że przeciętny lekarz nie ma czasu, żeby sprawdzić to wszystko w literaturze fachowej. Mój syn jest lekarzem rodzinnym. Gdy przeczyta jakiś artykuł, jest pewny, że to jest ostateczna odpowiedź. Ale powinno się przeczytać wszystkie publikacje na dany temat i je „zbilansować”. Kto ma na to czas? Dlatego tworzy się grupy ekspertów, którzy cyklicznie spotykają się z lekarzami i przekazują im nowości.
Walka na badania i argumenty toczy się też w stosunku do rynku zdrowej żywności. Ja chciałabym się skupić na jednym tylko aspekcie — diecie bezmięsnej, która przez jednych naukowców jest polecana, a przez innych atakowana. Amerykański lekarz dr Stephen Byrnes w swoim krytycznym artykule napisał, że ponieważ miał do czynienia z wieloma wegetarianami, zna „w pełni niebezpieczne efekty diety pozbawionej zdrowotnych produktów pochodzenia zwierzęcego”. Czy dieta wegetariańska jest niebezpieczna?
Naukowe organizacje są zgodne: dieta wegetariańska jest bardzo dobrą dietą. Wydawnictwo Uniwersytetu Oxfordzkiego opublikowało książkę doktora Gary’ego Frasera na temat diety wegetariańskiej. On napisał, że w ogólnej populacji tylko 20 proc. mężczyzn dożyje wieku 85 lat i więcej, natomiast ten sam wiek osiągnie 49 proc. mężczyzn wegetarian. Te dane pochodzą z czołowego na świecie naukowego wydawnictwa. Mamy bardzo dużo takich danych, które pomagają to udowodnić. Oczywiście można źle się odżywiać na diecie wegetariańskiej, ale wiemy, że większość diet mięsnych to diety niekorzystne dla zdrowia – większość, a nie tylko kilka. Dam taki przykład. W styczniu tego roku w American Journal of Clinical Nutrition opublikowano badanie — tzw. Epic-Oxford Study. Przebadano 45 tys. osób i stwierdzono, że u wegetarian występuje o 32 proc. niższe ryzyko chorób serca. Jest naprawdę bardzo dużo dobrych naukowych badań potwierdzających korzyści tej diety, więc zalecają ją Światowa Organizacja Zdrowia, Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne, Europejskie Towarzystwo Kardiologiczne. Mówią: jedz więcej owoców i warzyw, większość produktów w diecie ma pochodzić z roślinnych źródeł, zamień mięso strączkowymi. To mówią naukowcy, choć to brzmi jak adwentystyczne poselstwo zdrowia. [śmiech]
Ponoć nie ma diety, która byłaby dobra dla wszystkich. Karierę robi termin „biochemiczny indywidualizm”. Czy jego autor doktor Roger Williams, biochemik żywieniowy, ma rację, mówiąc, że wymagamy odmiennych składników odżywczych w zależności od genetycznej konstrukcji, a nawet rasy?
Nie ma na to dowodów naukowych.
Według wspomnianego dr. Byrnesa diety roślinnej nie wolno stosować przez całe życie, „ponieważ są witalne składniki odżywcze, które znajdują się wyłącznie w pożywieniu pochodzenia zwierzęcego, które musimy przyjmować, aby zachować optymalny stan zdrowia”.
A jakie to składniki?
Ja znam tylko jeden — witaminę B12.
To prawda. To jest jedyny taki składnik. Ale nie musimy przyjmować go z mięsa. Można przyjmować suplement lub pić mleko sojowe wzbogacane w witaminę B12.
Ale czy to nie jest argument przeciwko wegetarianizmowi jako naturalnemu sposobowi żywienia ludzi?
To nie jest argument. Nawet osoby na diecie mięsnej mają niedobory B12. Połowa populacji powyżej 50. roku życia ma niedobory tej witaminy, a także osoby z pewnym rodzajem anemii, bo jej nie przyswajają. Pamiętajmy, że mięso ma deficyty, jeśli chodzi o składniki odżywcze — nie ma węglowodanów. A organizm potrzebuje więcej węglowodanów niż białka i tłuszczów razem wziętych. Mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego nie mają błonnika, a my go bardzo potrzebujemy.
Czy wegetarianie powinni się obawiać niedoborów witaminy D? Jej pełna złożona forma (D3) znajduje się tylko w tłuszczach zwierzęcych. Rośliny zawierają witaminę D2 — ponoć nie tak efektywną jak ta pochodzenia zwierzęcego.
Dr Michael F. Holick z Bostonu, który jest odpowiedzialny za laboratorium witaminy D, i endokrynolog dr Heaney to osoby, które najwięcej wiedzą o witaminie D. Obaj twierdzą, że D2 jest tak samo dobra jak D3, jeśli codziennie spożywa się jej małe dawki. Ale problem jest innego rodzaju — tak naprawdę witaminę D jest ciężko uzyskać z jakiegokolwiek pożywienia. Potrzebne jest do tego światło słoneczne.
Ale konieczne do tego promienie UVB pojawiają się tylko w pewnych porach dnia na określonych szerokościach geograficznych i w określonych porach roku. Czy wegetarianin z Europy Północnej ma szanse na dobry poziom witaminy D w organizmie?
A czy osoba jedząca mięso będzie miała taką szansę? To nie ma nic wspólnego z dietą. Z pożywienia nie możemy jej łatwo dostarczyć organizmowi. Albo ją mamy dzięki słońcu, albo nie. Z uwagi na szerokość geograficzną podejrzewam, że połowa populacji w Polsce ma niedobór witaminy D.
Obecnie bardzo dużo pieniędzy wydaje się na badania nad witaminą D. Gdyby miała ona związek tylko z kośćmi, tak byśmy się nie przejmowali, ale niedobór witaminy D zwiększa ryzyko nowotworów, chorób serca, nadciśnienia, cukrzycy obu typów. W związku z tym prowadzimy szeroko zakrojone badania. Ja przyjmuję suplement witaminy D, ponieważ z uwagi na wiek mam jej niedobór — moja skóra nie pracuje już dobrze, wątroba, nerki. Ale mam kolegę lekarza, który buduje dom i przebywa całe dnie na słońcu — a on też nie ma odpowiedniego poziomu witaminy D i tego nie potrafimy obecnie zrozumieć. Dlatego tyle inwestuje się w te badania.
Zalecana dzienna dawka witaminy D wynosi 400 IU. Badania dr. Westona Price’a mówią o potrzebie 4000 IU dziennie, a nie 400!
400 to już nieaktualna norma. Podniesiono ją do 600 IU dla osób do 70. roku życia, a powyżej tego wieku — 700 IU. Jednak dr Holick i dr Heaney, z którymi rozmawiałem o tym, zalecają 1000 IU. Ale uważam, że to kwestia indywidualna — jeden potrzebuje więcej witaminy D, drugi mniej. Dlatego zalecam wykonanie badań i uzależnienie dawki od jej poziomu w organizmie. Można też spożywać olej z ryb, ale lekarz tego nie zaleci, bo razem z tłuszczem dostarczymy sobie dużo cholesterolu, więc wskazana jest suplementacja.
Czy zapotrzebowanie organizmu na witaminę A może być w pełni zaspokojone ze źródeł pochodzenia roślinnego? Znajduje się ona jedynie w tłuszczach zwierzęcych. W roślinach mamy beta-karoten, a jego przekształcenie w witaminę A w naszym organizmie jest niewydajne. Np. słodki ziemniak zawiera ok. 25 tys. jednostek karotenu, ale to zamieni się jedynie w 4000 jednostek witaminy A, i to pod warunkiem że zje się go z tłuszczem, nie jest się chorym na cukrzycę i nie ma się problemów z tarczycą czy pęcherzykiem żółciowym.
Witamina A jest niebezpieczna. Zwiększa ryzyko zachorowania na osteoporozę. Miliony ludzi chorują na osteoporozę. A beta-karoten nie powoduje osteoporozy. Dzieci mojego brata miały gęsią skórkę na rękach – to objaw niedoboru witaminy A. One piły mleko odtłuszczone. Powiedziałem mu: twoje dzieci mają za mało witaminy A, dawaj im słodkie ziemniaki. I po kilku tygodniach było już wszystko w porządku.
Dr Byrnes twierdzi, że spożywanie mięsa nie przyczynia się wcale do zawałów serca czy raka i jest to tylko wegeteriański mit. Podaje przykład Francuzów, Greków i Hiszpanów — spożywają dużo mięsa, a mimo to wskaźnik zawałów w tych nacjach jest niski. Ale przecież dr Ornish dowiódł, że zmiana diety na bezmięsną jest równie skuteczna w leczeniu chorób serca jak bypasy czy angioplastyka. Jak odczytywać takie sprzeczne badania?
Trzeba przeczytać je wszystkie. Na przykład spójrzmy na mężczyzn adwentystów w wieku 40 lat. Ci, którzy spożywali mięso, mieli cztery razy częściej zawały serca. Gdy studiowałem na Harvardzie, robiłem takie badania. Adwentyści są dobrą grupą do badań, ponieważ nie występują u nich inne czynniki ryzyka jak palenie tytoniu czy picie alkoholu.
Warto wspomnieć tu o paradoksie francuskim — u Francuzów ryzyko zawału jest mniejsze, choć piją więcej alkoholu. Światowa Organizacja Zdrowia wysłała do Francji i innych europejskich krajów ekspertów, którzy to zbadali i stwierdzili, że nie ma żadnego paradoksu, bo to, co w USA nazywa się zawałem serca, we Francji tak się już nie nazywa. Inne nazewnictwo, inny sposób opisywania choroby był przyczyną tego paradoksu.
Od jakiegoś czasu podkreśla się, że tłuszcze nasycone są nam potrzebne. Są więc groźne czy nie?
Ludzie wciąż się spierają w tej kwestii, naukowcy też. Ale Światowa Organizacja Zdrowia, Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne, podobnie Europejskie — zalecają, by unikać tych tłuszczów i by nie przekraczały w naszej diecie siedmiu proc. wszystkich spożywanych kalorii.
Najlepszym źródłem tłuszczów nasyconych jest olej kokosowy. Badano społeczność Polinezji, która spożywa go dużo więcej, niż rekomendują naukowcy, i ma się świetnie.
Tak, wiem o tych badaniach. Ale na razie się temu przyglądamy. Myślę, że wpływ na ich dobre zdrowie mają też inne czynniki, np. aktywność fizyczna. Nie sądzę, by używanie tylko oleju kokosowego było dobre. Tak jak w Malezji, gdzie używa się tylko oleju palmowego.
W USA drastycznie spadła liczba zawałów serca. U osób poniżej 85. roku życia główną przyczyną śmierci jest rak, a nie zawał serca. Myślę, że to z powodu ograniczenia palenia. W Europie Wschodniej wciąż dużo się pali. Według mnie to największy problem, dlatego ludzie chorują na choroby serca.
W 1968 roku w ramach Międzynarodowego Projektu Arteriosklerozy zbadano ponad 20 tys. osób z różnych krajów i wyciągnięto wniosek, że u wegetarian występuje ta sama liczba przypadków miażdżycy co u konsumentów mięsa...
Zostało to już obalone. Z nowszych badań wynika, że adwentyści mają najniższe ryzyko miażdżycy w porównaniu z innymi grupami. Zresztą w Loma Linda trwają takie badania, zaczęły się kilka lat temu.
Czy za raka należy winić jedynie chemikalia dodawane do mięsa i sposób jego przyrządzania? Są opinie, że samo mięso — powiedzmy ekologiczne i niesmażone — jest bezpieczne dla zdrowia.
Ja myślę, że jedno i drugie jest złe. World Cancer Research Fund z siedzibą w Londynie właśnie zakończyła metaanalizę i zaleciła: nigdy nie używajcie mięsa przetworzonego. Za niewskazane uznała też mięso czerwone, w tym jagnięcinę i mięso z kozy. Jeśli ktoś chce jeść takie mięso, lubi je, to nie powinien przekraczać 500 gramów w tygodniu. Ogólnie powinno się jeść mniej niż 300 gramów tygodniowo. Dr Gary Fraser udowodnił, że ryby powodują tyle samo nowotworów okrężnicy co czerwone mięso.
Z badań na adwentystach wynika, że dieta bezmięsna jest zdrowsza i związana ze spadkiem ryzyka zapadnięcia na raka. Ale adwentyści nie palą tytoniu, nie piją alkoholu, kawy i herbaty i przede wszystkim temu mogą zawdzięczać zdrowie. Mormoni też unikają używek, ale nie stronią od mięsa i mają o 22 proc. mniejszą zapadalność na raka i o 34 proc. mniejszą liczbę zgonów z powodu raka okrężnicy w stosunku do średniej w USA. Czy można stąd wyciągać wnioski, że mięso i tłuszcz zwierzęcy nie korelują z rakiem?
Robiliśmy badania, które wykazały, że jeśli spożywa się mięso raz w tygodniu, zwiększa to ryzyko zachorowania na raka jelita dwuipółkrotnie. Ale jeśli się spożywa fasolę każdego dnia, to nie ma wtedy większego ryzyka niż u wegetarian, u których jest ono bardzo niskie. Chcieliśmy zrobić takie badania porównawcze mormonów i adwentystów, ale coś nam przeszkodziło i nie byliśmy w stanie tego wykonać. To byłoby bardzo dobre badanie. Ale tak czy owak adwentyści lepiej wypadają niż mormoni. Mieliśmy mniej przypadków raka okrężnicy, dlatego że w naszej diecie jest więcej błonnika. Uważam, że to błonnik czyni całą różnicę.
Przeprowadzone w roku 1944 w Kalifornii badania adwentystów wegetarian wykazały, że podczas gdy występowała u nich mniejsza liczba pewnych rodzajów raka, np. piersi i płuc, to częściej występowały u nich inne nowotwory: czerniak, rak mózgu, skóry, macicy, prostaty, endometrium, szyjki macicy i jajników. Skąd takie wyniki i czy później badano jeszcze pod tym kątem adwentystów?
Badania adwentystów trwają. Ciężko jest z jednego tylko badania wyciągnąć wniosek na temat jednego czynnika chorobotwórczego, bo przecież tyle czynników ma związek z chorobą. Epidemiologicznie trudno ustalić jedną przyczynę. Rząd dał nam 13 milionów dolarów, żeby takie badania kontynuować, bo jesteśmy dobrą grupą do badań z uwagi na to, że nie ma innych czynników jak palenie tytoniu czy picie alkoholu. Kiedy więc badamy adwentystów jedzących mięso i niejedzących mięsa, to widzimy, że właśnie mięso jest tym czynnikiem. Największe różnice otrzymaliśmy w przypadku chorób serca i cukrzycy — np. ryzyko cukrzycy było 3,8 razy większe u adwentystów na mięsnej diecie. Ale nie posiadamy wszystkich odpowiedzi. Bardzo dużo jednak odkryliśmy. Fascynujące było np. to, że fasola pozwala obniżyć ryzyko raka, m.in. prostaty, nawet jeśli spożywa się mięso. Pierwsi odkryliśmy, że spożywanie orzechów obniża ryzyko chorób serca. Loma Linda jest znana na świecie z tylu odkryć, że naukowcy dostają coraz więcej funduszy na swoje badania.
A co z roślinami strączkowymi? Sojowym produktom zarzuca się, że są bogate w inhibitory trypsyny, co utrudnia trawienie protein. Jest niewskazana dla dzieci z uwagi na fitoestrogeny. Część naukowców straszy związkiem z rakiem piersi, wadami wrodzonymi prącia czy dziecięcą białaczką. Czy wegetarianie nie robią błędów, jedząc zbyt dużo soi?
Wyjaśnię kwestię raka piersi. Soja daje efekt estrogenowy, ale jest to dużo mniejszy efekt od tego, jaki daje tabletka zalecana kobietom po menopauzie. Mimo to istniały obawy, że soja zwiększa ryzyko raka piersi. Sądzę, że mamy już odpowiedź. Naukowcy udali się do Japonii i sprawdzili, które kobiety miały zabieg mastektomii i ile z nich miało potem nawrót raka w drugiej piersi. Okazało się, że kobiety spożywające najwięcej tofu miały najmniej nawrotów raka.
Ostatnio rozmawiałem ze specjalistą od soi doktorem Messiną — spotkaliśmy się w marcu — i powiedział tak: jako naukowcy wiemy, że soja jest bardzo dobrym produktem dla naszego zdrowia. Efekt estrogenowy nie jest niebezpieczny. Większym problemem jest wpływ soi na powstawanie wola. Ale jeśli spożyje się więcej jodu, problem znika. Tak na marginesie — kapusta też przyczynia się do powstania wola. Soja nie jest problemem, chyba że dzieci karmi się tylko sojowym mlekiem. Jako pierwszy dodawałem jod do mleka dla dzieci, a potem wszystkie firmy zaczęły to robić.
Niektórzy naukowcy przestrzegają, że dziewczynki nie powinny jeść soi, bo powoduje bezpłodność, a chłopcy z uwagi na to, że zawiera żeńskie hormony.
Nie sądzę, by przemawiały za tym silne argumenty.
Czy jeśli ktoś jest uczulony na strączkowe warzywa, może zostać weganinem, nie spożywając ich?
Oczywiście.
Skąd ma brać białko?
Jeśli osoba taka zachowuje stałą wagę, to znaczy, że ma odpowiednią ilość białka. Gdyby z niedoborem białka zachowywała wagę, byłaby to dziwna dieta — dużo cukru i dużo tłuszczów. Dlatego, że prawie wszystko inne, co można zjeść, ma w sobie białko. Nawet szparagi. Najlepiej pod tym względem przedstawia się fasola — ma 22 proc. białka. W owocach jest to 7 proc., w zbożach 10 proc. Jeśli wszystko to poskładamy, będziemy mieć wystarczającą ilość białka. Kiedyś mówiono, że dzieci w Ameryce Środkowej mają niedobór białka, ale tak naprawdę chodziło o niedobór kalorii pochodzących z białka.
Orzechy są dobrym źródłem białka...
Tak. Ale jedną rzecz chciałbym wyjaśnić — duże ilości białka mogą uszkodzić nerki. Najnowsze badania na populacji adwentystów wykazały, że mniej jest w tej grupie chorób nerek. W USA około 10 proc. ludzi ma chore nerki. 90 proc. z nich o tym nie wie, dlatego że lekarz bada kreatyninę we krwi, ale ta się nie podwyższa aż do ostatniej fazy choroby. Więc wszyscy nefrolodzy się zgadzają, że jeśli w pierwszych trzech fazach choroby pacjent będzie spożywał mniej białka, to ryzyko śmierci z jej powodu spada o 31 proc.
Jakie błędy żywieniowe zdarzają się wegetarianom? Czy mogą zaszkodzić sobie tą dietą?
Kiedy ktoś przechodzi z diety mięsnej na wegetariańską, może zacząć spożywać zbyt duże ilości cukru. Myślę, że to jest największy problem. Ale im więcej jemy nieprzetworzonych produktów, nierafinowanych, w naturalnym stanie, tym mniej obaw o błędy.
Czyli nie trzeba mieć wiedzy dietetyka, by zostać wegetarianinem?
Początkowo myślano, i to przekonanie się stąd bierze, że trzeba połączyć warzywa strączkowe ze zbożami, bo jedne mają mało metioniny, drugie — lizyny, a kiedy jemy je razem, wszystko jest w porządku. To jest jednak przestarzałe myślenie. Obecnie wiadomo, że nie trzeba spożywać wszystkiego w jednym posiłku, wystarczy to spożyć w ciągu całego dnia lub nawet w dniu następnym.
Często powtarza się, że wegetarianie mają niedobór żelaza. To z roślin — niehemowe — jest gorsze, bo trudniej się wchłania?
Jest wiele czynników w pokarmach, które powodują, że żelazo się źle wchłania. Jeśli na przykład wypije się mleko, to ono obniży wchłanialność żelaza. To prawda, że żelazo hemowe z krwi zwierząt wchłania się lepiej, więc przy anemii lekarz zaleci spożywanie mięsa. Ale obecnie odkrywamy, że z żelazem hemowym jest problem — zwiększa ryzyko raka, cukrzycy typu II i chorób serca. W USA zbadano grupę pielęgniarek — pobrano im szpik z kości piersiowej i sprawdzono, ile jest tam żelaza. Te pielęgniarki, które spożywały mięso, miały więcej żelaza hemowego i większe ryzyko cukrzycy. Zapasy tego żelaza nie są korzystne. W przypadku wegetarian wystarczy, że wraz z posiłkiem zawierającym żelazo spożyją witaminę C, by zwiększyć jego absorpcję.
Czy badając wegetarian, w ogóle zwraca się uwagę na szczegóły ich diety — w jakich proporcjach i jakie spożywają produkty? Przecież uboga dieta da negatywne wyniki badań — może stąd te rozbieżności?
Większość dużych badań, np. te prowadzone przez Gary’ego Frasera, ma formę ankiety. Jest bardzo trudno przeprowadzić takie głębokie badanie dietetyczne, by dowiedzieć się, co ci ludzie jedzą. Prowadziłem takie badania dla amerykańskiego rządu. Pojechałem nawet do Libii. Przeliczaliśmy wszystko według tabel odżywczych, ale potem zamrażaliśmy taki posiłek, wysyłaliśmy do laboratorium w Stanach Zjednoczonych i tam analizowaliśmy. Jedna z pierwszych książek na temat prowadzenia takich badań była mojego współautorstwa. Badania sponsorowane przez rząd są dokładne — oni wydają pieniądze i robią to naprawdę dobrze.
Dr Abrams stwierdził: „Fakt, że żadna z ludzkich społeczności nie jest całkowicie wegetariańska (...) wydaje się jednoznacznie dowodzić, że aby zachować dobre zdrowie, roślinna dieta musi być uzupełniana przynajmniej minimalną ilością zwierzęcych protein. Ludzie są i zawsze byli zjadaczami mięsa”. Stanowisko Pisma Świętego i chrześcijańskich naukowców jest nieco inne...
Wiadomo, że chrześcijanin wierzy Biblii, natomiast naukowcy usuwają Boga, choć nie mogą udowodnić, że Boga nie ma. Oczywiście z Biblii wiemy, że pierwszy człowiek nie jadł mięsa, ale był wegetarianinem. A gdy Noe wyszedł z arki, pozwolono mu jeść mięso. Ale powiedziano, że każde zabite w tym celu zwierzę skróci mu życie. Nie wiem, jak brzmi polski przekład; po angielsku jest to trochę niejasne. Ale rozmawiałem z doktorem Lesliem Hardinge’em — on otrzymał swój doktorat w dziedzinie języków biblijnych, przestudiował ich sześć. Powiedział tak: słuchajcie wy, którzy zajmujecie się zagadnieniami zdrowia, powinniście korzystać z tego tekstu, bo nie da się w nim tego zakwestionować. Wiemy też, że po włączeniu mięsa do diety kolejni patriarchowie żyli 300, a nie 900 lat.
Można pozazdrościć Panu kondycji. W wieku 90 lat tylko w ciągu 90 dni przeprowadził Pan 80 wykładów w trzech krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Dopiero co wrócił Pan z Australii, gdzie też miał cykl wykładów, i przez pięć miesięcy będzie Pan wykładał w Europie. Nie nosi Pan okularów, ma wszystkie swoje zęby, świetny słuch i niespożytą energię. Jaki jest Pana sposób na zdrowie?
Ludzie są zdumieni, jak zdrowy jestem. Ja też jestem zdumiony [śmiech]. Przeżyłem swoich dwóch starszych braci. Jestem dietetykiem, ale myślę, że to dzięki ruchowi. Rąbałem drewno, dwa lata temu zasadziłem trzy tysiące krzaczków truskawek – po prostu zawsze sporo ćwiczyłem. I uważam, że tu jest największa różnica. Od 60 lat jem dwa posiłki dziennie. Oczywiście jestem wegetarianinem, prawie całe życie, ale moi bracia też byli.
George Malkmus, lider zdrowego stylu życia i promotor Diety Alleluja, powiedział: można mieć idealną dietę i nie ćwiczyć, a będzie się w gorszej kondycji, niż gdyby źle się odżywiało, ale ćwiczyło. Zgodzi się Pan z tym?
Właśnie tego typu badania omawiałem w tym tygodniu. Aktywność fizyczna to czynnik, który jak żaden inny wpływa na długość życia. Mimo że jestem żywieniowcem, muszę powiedzieć, że ćwiczenia fizyczne są jeszcze ważniejsze.
Dla Znaków Czasu rozmawiała Katarzyna Lewkowicz-Siejka
www.znakiczasu.pl
Źródło: Miesięcznik "Znaki Czasu", 09/2013.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze publikowane są po zatwierdzeniu. Jeżeli szukasz swojego komentarza lub odpowiedzi na niego, sprawdź czy wszystkie są wczytane - użyj polecenia "Wczytaj więcej".