Przejdź do głównej zawartości

Jak bez operacji wróciłam do sprawności po urazie kręgosłupa – historia Agaty Radosh

W przeszłości wiele razy pytano mnie, jak to się stało, że bez wyrażenia zgody na leczenie operacyjne kręgosłupa jestem w tak dobrej kondycji. Oto moja odpowiedź – moja droga ku zdrowiu i życiu bez ograniczeń. 


W marcu 2007 roku zdiagnozowano u mnie rwę kulszową, która wystąpiła najprawdopodobniej w konsekwencji upadku na nartach, w którym doszło do skręcenia kręgosłupa szyjnego. W pierwszych dniach po tym zdarzeniu odczuwałam jedynie przy chodzeniu delikatne kłucie pod prawym pośladkiem. Po niedługim czasie pojawił się ból promieniujący od kręgosłupa lędźwiowego przez pośladek na tył uda. Znajomi zasugerowali mi, by skorzystać z leczenia metodą McKenziego. Niestety w moim przypadku metoda ta nie okazała się pomocna. Wykonywanie przeprostów i trakcje lędźwiowe nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Wręcz przeciwnie. Któregoś majowego poranka po wstaniu z łóżka doświadczyłam ostrego bólu w kręgosłupie lędźwiowym. Było to jakby porażenie prądem. Ból promieniował do pośladka, pachy i stopy. Czułam drętwienie i mrowienie całej prawej kończyny dolnej, ponadto mocny skurcz palców u stopy. Oparta o poręcz balustrady w korytarzu nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Nie byłam w stanie oprzeć się na prawej nodze. Po jakimś czasie na czworakach w bólu i płaczu wróciłam do łóżka. Wiedziałam, że potrzebuję pomocy.

Niedługo po tym na rękach męża zostałam wyniesiona z domu, włożona do samochodu i wniesiona do zaufanego gabinetu masażu leczniczego. Po zabiegu doświadczyłam pewnej poprawy – bardzo powoli, z uwagi na trwający ból, ale na własnych nogach wyszłam z gabinetu. Następnie mąż zawiózł mnie do jednego z poznańskich szpitali, gdzie od razu przyjęto mnie na oddział neurologii. 

W szpitalu przeleżałam cały tydzień. Diagnostyka obrazowa wykazała, że doszło u mnie do pęknięcia pierścienia włóknistego dysku, a jądro miażdżyste i oddzielony jego fragment uciskają worek oponowy i korzenie wewnątrz kanału kręgowego. Znaczna stenoza (zwężenie kanału kręgowego), powodowała silny ból. Docierało do mnie, że leczenie operacyjne jest nieuniknione. Jednakże nie wszyscy lekarze na oddziale mówili jednym głosem. Ostatecznie na konsultacji neurochirurgicznej poinformowano mnie o konieczności leczenia operacyjnego.

Ryzyko poważnych powikłań wiążących się z leczeniem chirurgicznym urazów kręgosłupa wstrzymało mnie przed podjęciem niemal natychmiastowej decyzji o operacji. Z czasem dowiedziałam się, że możliwych powikłań jest znacznie więcej. Potrzebowałam pewne kwestie przeanalizować. Potrzebowałam czasu. Uważałam, że zabieg operacyjny to ostateczność. Wyszłam ze szpitala na własne żądanie, nie wyrażając zgody na operację.

Nie wiedziałam, tak naprawdę, co dalej robić. Choć poruszałam się już w miarę samodzielnie, to jednak bardzo powoli i ostrożnie, ponieważ każdy ruch, każda zmiana pozycji powodowała ból. Takie życie nie było do zaakceptowania.

***

Modlitwa zawsze odgrywała w mym życiu znaczącą rolę niezależnie od rodzaju problemów czy okoliczności życia. Znałam jej znaczenie i efektywność. Dlatego niedługo po wyjściu ze szpitala poprosiłam duchownego o przeprowadzenia nade mną obrzędu namaszczenia z modlitwą o uzdrowienie. Jest to szczególny rodzaj modlitwy, w której prosi się Boga w imieniu Jezusa Chrystusa, aby okazał Swoją łaskę i jeśli jest to Jego wolą, przywrócił zdrowie chorej osobie w wyznaczonym przez siebie czasie i w wybrany przez siebie sposób. Oddaliśmy tamtego dnia Bogu moje zdrowie i decyzje z nim związane. Wierzyłam, że Bóg może uzdrowić natychmiast albo postawić na mojej drodze osoby, które pomogą mi stopniowo odzyskać zdrowie. Uznałam również fakt, iż czasem bywa i tak, że upragnione zdrowie nie zostaje przywrócone i wówczas dobrze jest odnaleźć pełniejszy sens przeżywanego doświadczenia.

Niedługo po tym wydarzeniu spotkałam osoby, które doświadczyły podobnych problemów zdrowotnych jak ja. Niektóre z nich po leczeniu operacyjnym cierpiały bardziej niż przed operacją. W niektórych przypadkach była potrzebna więcej niż jedna operacja. Poszukując mądrości, dowiadywałam się, jak leczono by mnie zagranicą. Zaskoczeniem było, gdy dowiedziałam się, że istnieją towarzystwa naukowe i organizacje skupiające lekarzy i fizjoterapeutów, które nie rekomendują wykonywania operacji w celu stabilizacji kręgosłupa na rzecz tzw. leczenia zachowawczego funkcji kręgosłupa (leczenia nieoperacyjnego). Zrozumiałam, że choć w pewnych przypadkach leczenie operacyjne jest jedyną możliwością powrotu do sprawności, to nie u każdego pacjenta z zaawansowaną przepukliną jądra miażdżystego operacja jest koniecznością.

Żyłam z przekonaniem, że nie chcę pełnej odpowiedzialności za własne zdrowie oddać w cudze ręce. Nikt nie zagwarantowałby mi powodzenia operacji kręgosłupa, a ja pragnęłam idealnego efektu leczenia, czyli całkowitego ustąpienia towarzyszących mi dolegliwości bez nawrotów w przyszłości. Nie godziłam się na życie z bólem i ograniczeniami. Oczekiwałam nie tyle poprawy komfortu codziennego funkcjonowania, co całkowitej wolności od objawów i powrotu do sprawności sprzed pojawienia się urazu.

Pod koniec lipca bliska mi osoba zasugerowała, bym skontaktowała się z pewnym specjalistą rehabilitacji ruchowej, wykonującym zabiegi manualne i osteopatyczne na terenie małopolski. Udałam się na wizytę. Jakież było moje zdziwienie, gdy doktor, widząc moją ograniczoną ruchomość i niemożność wykonania skłonu tułowia, powiedział: „Pani to za kilka miesięcy stojąc na prostych nogach będzie pisać na plaży palcem po piasku!”. Takie słowa wyzwalają ogromną wiarę w powodzenie leczenia! Uchwyciłam się ich, jak najlepszej obietnicy. Po zabiegu czułam pewną poprawę. Przewidując sukces leczenia, a jednocześnie wiedząc, że muszę wkrótce wyjechać do Poznania, gdzie mieszkałam, zapytałam: „Doktorze, nie wiem co robić. Nie jestem w stanie mieszkając w Poznaniu przyjeżdżać do Pana na wizyty…”. Na co usłyszałam: "W Poznaniu przyjmuje równie dobry specjalista. On panią z tego wyprowadzi”. Wyszłam z gabinetu z przekonaniem, że nie operacja, ale zabiegi osteopatyczne przyniosą mi zdrowie. Po traumatycznych przeżyciach, rosła we mnie nadzieja na pełną sprawność.

We wrześniu 2007 roku trafiłam na pierwszą wizytę do gabinetu fizjoterapeuty i dyplomowanego osteopaty, zajmującego się diagnozowaniem i leczeniem dysfunkcji tkanek miękkich w oparciu o najnowsze metody terapeutyczne, które w tamtym czasie nie były jeszcze popularne. Doktor przedstawił mi ciało jako złożoną maszynerię posiadającą własne możliwości leczenia, a które wystarczy tylko wspomóc, pobudzić odpowiednimi zabiegami. Terapia miała przebiegać wielokierunkowo. Podstawą miały być regularne zabiegi manualne w gabinecie i moja codzienna praca w postaci realizacji wskazanych ćwiczeń fizycznych, mających rozciągać i wzmacniać mięśnie okalające kręgosłup, mające utrzymywać dyski w ich pierwotnej naturalnej pozycji. Dodatkowo miałam unikać przeciążeń kręgosłupa, dbać o kształtowanie właściwych nawyków dotyczących mojej postawy (np. odpowiednio kłaść się i wstawać z łóżka, wchodzić i wychodzić z samochodu, podnosić przedmioty z podłogi, zmywać naczynia w zlewie, siedzieć przed komputerem itp.). Miałam także zwracać uwagę na właściwe oddychanie, zdrową dietę i moje emocje. To holistyczne podejście do zdrowia bardzo mi się spodobało, było bowiem zgodne z moją filozofią zdrowia. 

Niestety między trzecią a czwartą wizytą przeżywałam poważny kryzys – nie widziałam oczekiwanego postępu leczenia i chciałam zrezygnować z kolejnych spotkań. Podzieliłam się tym przy czwartej wizycie z doktorem. Wtedy usłyszałam: „Pani Agato, proszę dać mi szansę. Przekroczyliśmy właśnie ten trudny moment usprawniania pani ciała. Od teraz powinno być już tylko coraz lepiej. Zobaczy pani! Proszę się nie poddawać! Proszę przyjść na kolejną wizytę”.

W tamtym czasie zrozumiałam, że ból powodujący cierpienie jest dla większości pacjentów z urazem kręgosłupa sygnałem przynaglającym do leczenia operacyjnego, które ma znieść odczuwanie bólu.

Przybyłam na piątą wizytę. Teraz było faktycznie dużo lepiej. Czułam znacząca poprawę zdrowia. Ból nie doskwierał tak często i tak mocno jak wcześniej. Każda kolejna wizyta zwiększała zakres moich ruchów, ból pojawiał się rzadziej, ciało stawało się bardziej elastyczne, tkanki mniej napięte, czułam rozluźnienie. Wykonywanie ćwiczeń fizycznych sprawiało mi więcej radości, ponieważ widziałam efekty. Po około 9 miesiącach rehabilitacji dostałam zgodę od doktora, by odbyć pierwszą od wielu miesięcy wycieczkę rowerową. Któregoś dnia wreszcie usłyszałam: „Pani Agato, nie widzę już potrzeby kontynuowania leczenia w moim gabinecie”.

Po upływie roku od czasu urazu i pobytu w szpitalu, czułam się już w pełni zdrowa, ale ćwiczenia od doktora zostały ze mną jeszcze na długo. Dziś nie wykonuję ich regularnie, ale nadal są częścią moich aktywności. 

Minęło od tamtej pory sporo lat. Upewniłam się, że podjęłam właściwą decyzję o bezinwazyjnych metodach leczenia urazów kręgosłupa. To również dostateczny czas, aby teraz podzielić się tym doświadczeniem z innymi. Dzielę się moją walką o pełną sprawność fizyczną, a także metodami, które przyniosły mi wolność od bólu i ograniczeń.

***

Operacje bywają czasem koniecznością, ale w rzeczywistości w licznych przypadkach zaawansowanych przepuklin międzykręgowych można obejść się bez nich. Każdy przypadek chorobowy jest inny i niestety nie każdy pacjent z przepukliną zakwalifikuje się do leczenia nieoperacyjnego. Sukces terapii zależy w ogromnym stopniu od zakresu wiedzy, umiejętności i doświadczenia terapeuty, co daje gwarancję bezpieczeństwa i zwiększa skuteczność leczenia. Zaangażowanie samego pacjenta w proces leczenia jest także niezwykle ważne.

Znam osobiście osoby, które tak jak ja, uniknęły operacji kręgosłupa i prowadzą obecnie aktywne życie. Biegają maratony, jeżdżą wyczynowo na rowerze, intensywnie trenują, wspinają się w skałach, a nawet skaczą ze spadochronem. Istnieje wiele powodów, dla których warto szukać innych metod leczenia, zamiast od razu decydować się na operację kręgosłupa. Medycyna klasyczna choć może wiele, ma jednak swoje ograniczenia. Współczesnej medycynie wciąż nie udaje się wykluczyć powikłań śródoperacyjnych, pooperacyjnych jak również zdarzających się błędów lekarskich. 

Jak wspomniałam na początku, poszukiwanie drogi powrotu do utraconego zdrowia zaczęłam od oddania Bogu mojego problemu i otwarcia się na Jego działanie. On odpowiedział na modlitwy. Wierzę, że Bóg uzdrawia i że wiara w uzdrowienie ma istotne znaczenie. Jednak wiara nie jest jedynym kryterium uzdrowienia. Mam przekonanie, że Bóg nie uzdrawia niezależenie od postawy człowieka. 

Czuję się osobą uzdrowioną. Uzdrowienie przyszło za sprawą osób, które Bóg, w odpowiedzi na modlitwy wiary, postawił na mojej drodze w postaci lekarzy, fizjoterapeutów, przyjaciół, a które wcale nie musiały być tego świadome. Dziękuję Mu za to! Wyrażam także wdzięczność obu specjalistom za pracę nad moim ciałem i moją głową. Bez tego nie byłoby szczęśliwego końca. Dziękuję wszystkim osobom, które w tamtym czasie poświęcały swój czas, by być blisko mnie i mojej rodziny, były pomocne, wspierały nas radą, modlitwą, i czynią to nadal. 

Przyszłość jest niewiadoma. Okoliczności życia są zmienne. Nie wiem, przez jakie doświadczenia przyjdzie mi jeszcze przejść, ale skoro w przeszłości Bóg był ze mną, ufam, że i w przyszłości się o mnie zatroszczy.

Agata Radosh

Jeśli chcesz, możesz obejrzeć film, na podstawie którego powstał niniejszy artykuł.

źródło: Miesięcznik "Znaki Czasu", 10/22.

Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarze publikowane są po zatwierdzeniu. Jeżeli szukasz swojego komentarza lub odpowiedzi na niego, sprawdź czy wszystkie są wczytane - użyj polecenia "Wczytaj więcej".

Popularne posty

Czy Jan Chrzciciel był wegetarianinem?

Zgodnie z twierdzeniem zawartym w Mt 3,4 oraz Mk 1,6 dieta Jana Chrzciciela składała się z „szarańczy i miodu leśnego” [gr. akrides , l.mn. słowa akris ]. Nie wiadomo, czy ewangeliści mieli na myśli, że Jan nie jadał niczego innego poza szarańczą i miodem leśnym, czy też, że stanowiły one główne składniki jego pożywienia. Możliwe jest również, że „szarańcza i miód leśny” uważane były za składniki wyróżniające dietę proroka, podobnie jak „odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany” sprawiały, że był uważany za następcę starożytnych proroków. Jan mógł też ograniczać się do spożywania „szarańczy i miodu leśnego” tylko wtedy, gdy inne produkty spożywcze nie były łatwo dostępne. „Szarańcza i miód leśny” mogły w końcu stanowić jedynie przykłady różnorodnych produktów spożywczych dostępnych w naturze, a nazwy te należy traktować jako stosowany w krajach Orientu obrazowy sposób na podkreślenie jego samotniczego, pełnego wstrzemięźliwości życia, które wiódł z dala od ludzi. Z uwagi na fak...

Niebezpieczne owoce morza

Coraz częściej na polskich stołach goszczą frutti di mare , czyli mięczaki (małże, omułki, ostrygi, ślimaki, ośmiornice, kalmary) i skorupiaki (krewetki, kraby, homary, langusty). Dietetycy chwalą owoce morza ze względu na cenne wartości odżywcze, jednak ich spożywanie może wywołać zatrucia pokarmowe. Spożywanie owoców morza staje się w Polsce coraz popularniejsze, a więc i prawdopodobieństwo zatruć po ich spożyciu wzrasta. Większość zatruć wywołuje negatywne objawy neurologiczne lub ze strony układu pokarmowego. Niektóre mogą być śmiertelne dla człowieka — śmiertelność może sięgać 50 proc. przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, zatrucia są spowodowane zanieczyszczeniem środowiska życia tych stworzeń fekaliami ludzkimi, w których mogą być obecne bakterie z rodzaju Salmonella lub Clostridium. Po drugie, większość owoców morza to filtratory — działają jak bardzo wydajny filtr wody. Można to sprawdzić, wrzucając małża do akwarium, w którym dawno nie wymieniano wody ...

Człowiek i zdrowie

Posłuchajcie bajki... Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością, z jaką ludzie traktują swoje ciała. W utworze przedstawione zostają dwie postacie – człowiek, który oczywiście oznacza wszystkich ludzi i zantropomorfizowane zdrowie. Bohaterowie idą razem jakąś nieokreśloną drogą – drogą tą jest oczywiście życie. Na początku człowieka rozpiera energia, chce biec i denerwuje się, że zdrowie nie ma ochoty podążać za nim. Nie spiesz się, bo ustaniesz – ostrzega zdrowie, ale człowiek nie ma ochoty go słuchać. Wreszcie człowiek się męczy i zwalnia – przez pewien czas idą ze zdrowiem obok siebie. Po pewnym czasie to zdrowie zaczyna wysuwać się na prowadzenie, jego towarzysz zaś nie może nadążyć. Iść nie mogę, prowadź mnie – prosi zdrowie, to zaś odpowiada, że trzeba było słuchać jego wcześniejszych ostrzeżeń i znika, zostawiając człowieka samego. W ten sposób przedstawione zostają trzy etapy życia. Najpierw, w młodości, człowiek nie dba o swoje ...

O rybach dobrych i złych

Nie, to nie będzie bajka o posłusznych i niegrzecznych rybkach, choć z pewnością nie jeden z nas chciałby oderwać się od codziennej rzeczywistości, powspominać okres dzieciństwa i poczuć, przynajmniej na chwilę, błogą beztroskę. Czy ktoś dziś słyszał o rybach dobrych i złych? Prędzej możemy się dowiedzieć o rybach świeżych lub zepsutych; o tym, że cuchnące odświeżają, zmieniają datę przydatności do spożycia i sprzedają prawie jako wczoraj złowione. Ale o dobrych i złych ktoś słyszał? Rzadko, a szkoda, bo dobre mogą przynieść z sobą dobro, a złe...

O przaśnych chlebach, czyli podpłomykach i macach

W dawnych czasach chlebem nazywano cienki placek - z roztartych kamieniami ziaren, wody i odrobiny soli, wypiekany na rozgrzanych kamieniach. Taki, nazwijmy go dalej chleb, był przaśny (nie podlegał fermentacji) i dlatego określano go słowem "przaśnik". Słowianie takie pieczywo nazywali podpłomykami. Hindusi mówią o nim czapatti, Żydzi maca, a Indianie tortilla. Więc bez cienia wątpliwości rzec można, że chleby przeszłości posiadały zdecydowanie inną recepturę niż dzisiejsze chleby. Nie było w nich przede wszystkich ani drożdży, ani zakwasu. Świeże, przaśne pieczywo jest zdrowe, w przeciwieństwie do świeżego pieczywa na drożdżach czy zakwasie. Przaśne podpłomyki nie obciążają żołądka kwasem i fermentacją. Dziś, wzorem naszych prapradziadów możemy także spożywać przaśny, niekwaszony chleb. Najprostszy przepis na podpłomyki to: wziąć mąkę, wodę i trochę soli. Z tych składników zagnieść ciasto, dodając mąkę w takiej ilości, aby ciasto nie kleiło się do palców. Z kolei r...