Pomyślałem, że może trzeba będzie malca trochę wziąć w obronę. Tymczasem starsza pani odezwała się do wnuczka z pięknym, wschodnim zaśpiewem: - Mariuszku, ty zapomniał, że psa się nie maluje na olejno... Oniemiałem z zachwytu. Oto zobaczyłem poglądową lekcję praktycznego chrześcijaństwa. Zamiast połajanki, wyzwisk, może i rękoczynów: - Ty zapomniałeś... Zapomniałeś jak należy się zachowywać; zapomniałeś, że potrafisz, że stać cię.
Minęło wiele lat od tego zdarzenia, starsi państwo już nie żyją, a ja wciąż pamiętam ten jeden epizod z ich życia i przywołuję go przy różnych okazjach, by przekonać niedowiarków o możliwości prowadzenia godziwego, chrześcijańskiego życia w najbardziej nawet niegodziwych warunkach.
Z obfitości serca mówią usta
Ktoś powie, że zachowanie babci nie wymagało szczególnego wysiłku, bowiem kochała wnuczka. To prawda, ale wielu jest ludzi deklarujących miłość do bliskich, a jednak ich zachowanie przeczy słowom. Gdy brak właściwej podstawy, fundamentu, nawet najpiękniejszy dom legnie w gruzach. Wystarczy tylko odpowiedni bodziec, a zawali się cała konstrukcja. Panowanie nad językiem wydaje się być bardzo trudne i rzeczywiście takim jest, jeśli zapomina się o kilku podstawowych zasadach życia chrześcijańskiego:
Po pierwsze – mój bliźni to inny ja. Po drugie – mógł zadać mi ból nieumyślnie. Po trzecie – jeśli nawet chciał mnie poniżyć, nie zdołał tego uczynić. Po czwarte – jeśli uczynił to rozmyślnie, widać bardzo oddalił się od Jezusa.
Nie jestem lepszy ani gorszy
Naturalną skłonnością człowieka jest chęć jawnej lub skrytej dominacji nad innymi. To dlatego moda nigdy nie splajtuje; zawsze znajdzie gorliwych wielbicieli. Wprawdzie różnimy się w wielu aspektach życia, jednak wszyscy posiadamy ten sam garnitur chromosomalny, dzięki czemu przynależymy do gatunku ludzi. I niezależnie od zajmowanego stanowiska, posiadanego wykształcenia, wrodzonych umiejętności, zasobów finansowych itp. wszyscy dysponujemy tym samym wyposażeniem genetycznym. Podobnie zjawisko występuje w sferze duchowej. Wszyscy jesteśmy grzesznikami, co skazuje nas na śmierć; a zarazem wszyscy staliśmy się obiektem Bożych działań ratowniczych i dzięki złożeniu przez Pana Jezusa życia na Golgocie, mamy otwarte drzwi do Królestwa Bożego. Jesteśmy więc zrównani w sferze moralnej jako winni i uniewinnieni. Świadomość tego przydaje się, gdy zostajemy dotkliwie skrzywdzeni. Należy wówczas powstrzymać się zarówno przed próbą poniżenia sprawcy (- To musi być wyjątkowy łajdak, skoro zachował się tak nikczemnie!), jak i przed utratą własnej godności (- Skoro mnie to spotkało, widać zasługuję na takie traktowanie). Obie opinie są fałszywe. Ani on nie stał się gorszy przez fakt wyrządzenia krzywdy (wciąż jest grzesznikiem), ani ja nie zostałem poniżony (gdyż nikt nie może mi odebrać godności dziecka Bożego).
Nie zasłużyłem na to
Choć nie sposób zaprzeczyć istnieniu krzywd popełnianych z premedytacją, jednak większości z nich dopuszczamy się chyba nieumyślnie. Mimo to powodują ból. Skłonność do odwetu może pojawić się natychmiast po zajściu, lecz warto zastanowić się przez chwilę, czy sprawca naprawdę chciał wyrządzić mi zło. Typowym i częstym przykładem niepotrzebnego starcia jest stłuczka na drodze. Uczestnicy kolizji zachowują się agresywnie, jakby zamiarem winnego było zniszczenie cudzego pojazdu. A przecież żadna ze stron nie chciała narazić nikogo i niczego na szwank. Pamięć o tym pozwoli zachować się spokojnie i uśmierzyć niepotrzebnie wzburzone emocje. W końcu to tylko kawałek złomu.
Nie możesz mnie poniżyć
Bywa, że dochodzi do działania zmierzającego do poniżenia, załamania drugiej osoby. Bardzo łatwo o to w domach, w których narosły konflikty. Zamiast usiąść i zacząć rozmawiać, o wiele łatwiej przychodzi wylać własny ból na cudzą głowę. A ponieważ obracamy się w obrębie bliskich, wszelkie słowa krytyki wywołują szczególnie dotkliwe urazy. Gdy stan ten utrzymuje się przez dłuższy czas, szkody psychiczne pogłębiają się; łatwo utożsamić się z negatywnymi opiniami. Nieustanne powtarzanie drugiemu, że jest zerem, z pewnością nie zachęci go do podejmowania życiowych wyzwań, ale skłaniać będzie do wycofania lub agresji. I choć poczucie grzeszności nie pozwala wynosić się ponad bliźnich, ale też miłość Boża okazana w Chrystusie nie pozwala myśleć o sobie jako bezwartościowym, niepotrzebnym elemencie rzeczywistości. Bóg daje dowód swej miłości ku nam przez to, że kiedy jeszcze byliśmy grzesznikami, Chrystus za nas umarł (Rz 5,8). Można zmusić żołnierza do czyszczenia toalety własną szczoteczką do zębów; można zmusić więźnia do... mniejsza z tym, ale nie sposób odebrać im godności, jaką faktycznie Bóg im daje przez swoją miłość.
Skrzywdzony krzywdziciel
Czasami przydaje się inne spojrzenie na powstały problem. Oto ktoś sprawił mi ból. Natychmiast włącza się myślenie wartościujące, oceniające sprawcę jako wroga i człowieka podłego. A gdyby spróbować popatrzeć inaczej? Gdyby winowajca był autentycznym chrześcijaninem, czyli człowiekiem nie tylko formalnie opowiadającym się po stronie Chrystusa, ale posiadającym rzeczywiście dobrą łączność ze Zbawicielem, to czy będąc blisko swego Pana, mógłby zachować się niegodziwie? Czy można mieć żywą świadomość obecności Chrystusa przy sobie i w tej samej chwili obrzucać wyzwiskami współmałżonka lub maltretować dzieci? Czy można jedną ręką trzymać dłoń Jezusa, z drugą wygrażać sąsiadowi w obscenicznym geście? Jedno wyklucza drugie. A to oznacza, że człowiek zachowujący się w naganny sposób musiał oddalić się od Chrystusa. Tym samym znalazł się sam, bez pomocy duchowej. I to zaowocowało niechrześcijańskim zachowaniem. I tak krzywdziciel stracił nimb zwycięzcy, a stał się ofiarą własnego zaniedbania duchowego. Wyrządził szkodę bliźniemu i sobie. To w niczym go nie usprawiedliwia, ale pozwala skrzywdzonemu spojrzeć na niego jako na biedaka w wielkiej potrzebie, w stanie duchowego zagrożenia.
Wiecie, czy nie wiecie?
Pewnego razu Chrystus postanowił pójść do Jerozolimy. Chciał zatrzymać się w pewnej wiosce samarytańskiej, ale animozje między Żydami a Samarytanami sprawiły, że nie przyjęli go, dlatego że droga jego prowadziła do Jerozolimy (Łk 9,53). I wtedy rozpaliły się emocje uczniów; poczuli się dotknięci do żywego. Ich zdaniem doznany afront przekraczał granice tolerancji i wymagał retorsji. A gdy to widzieli uczniowie Jakub i Jan, rzekli: Panie, czy chcesz, abyśmy słowem ściągnęli ogień z nieba, który by ich pochłonął, jak to i Eliasz uczynił? (Łk 9,54). Co ciekawe, zwolennicy zemsty znaleźli uzasadnienie w tekście biblijnym, bowiem istotnie, prorok Eliasz dwukrotnie poraził ogniem z nieba oprawców wysłanych po niego przez króla (2 Krl 1). Tylko że Chrystusowi ani uczniom nie groziła utrata życia ze strony Samarytan. Pan Jezus zrozumiał, że większym problemem niż brak gościnności ze strony mieszkańców wioski jest bezduszność jego najbliższych uczniów. Naturalnie mógł ich złajać, ale czy zmieniłby się przez to ich sposób myślenia? A On, obróciwszy się, zgromił ich i rzekł: Nie wiecie, jakiego ducha jesteście. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze ludzkie, ale je zachować (Łk 9,55.56).
Wypowiedź Chrystusa tłumaczona jest zwykle jako nagana wytykająca uczniom ich związek z siłami demonicznymi (- Jesteście ducha diabelskiego). Ale tekst biblijny nie wspomina o tym. Bardziej prawdopodobne jest, że Zbawiciel, widząc ich zapalczywość wywołaną urazą, postanowił przypomnieć im o ich faktycznej wartości.
– Dzieci, zapomnieliście, że jesteście Ducha Bożego, że chodzicie ze mną, że kocham was niezmiennie tak samo dzień po dniu, i że nic nie może tego zmienić. Gdyby ci biedni Samarytanie mogli być tak blisko mnie jak wy jesteście, z pewnością nie potraktowaliby was obcesowo. Wybaczcie im, są w gorszej sytuacji niż wy.
Ilekroć czytam tę historię, słyszę głos sąsiadki sprzed lat: - Mariuszku, ty zapomniał, że psa się nie maluje na olejno...
Gwidon Gryner
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze publikowane są po zatwierdzeniu. Jeżeli szukasz swojego komentarza lub odpowiedzi na niego, sprawdź czy wszystkie są wczytane - użyj polecenia "Wczytaj więcej".