Przejdź do głównej zawartości

Sportowcy na roślinach

 Czy sportowcy zbudują mięśnie, siłę i wytrzymałość, nie jedząc białka zwierzęcego? Na to pytanie odpowiada budzący kontrowersje i zdobywający coraz większą popularność film dokumentalny pt. „The Game Changers”.

Swoją premierę miał na ubiegłorocznym festiwalu filmowym Soundance, ale powszechnie dostępny jest od trzech miesięcy. Na zachodzie dokument robi furorę, sypią się publikacje na jego temat i kolejne gwiazdy sportu decydują się na porzucenie mięsnej diety. W Polsce również — ostatnio przejście na weganizm ogłosili Robert Lewandowski i — po obejrzeniu The Game Changers — siatkarz Andrzej Wrona. I właśnie wokół sportowców, a dokładnie mówiąc — mistrzów sportu, ich historii i wyników, zbudowana jest oś filmu, choć nie brakuje naukowych dowodów, wypowiedzi ekspertów i eksperymentów mocno przemawiających do wyobraźni.

Film wyreżyserował Louie Psihoyos, a w jego produkcję zaangażowane były — oprócz Jamesa Camerona — osobistości świata sportu: Arnold Schwarzenegger, Jackie Chan, Lewis Hamilton, Novak Djoković. Wszystkich łączy… roślinna dieta. Sam film, poza treścią rozpalającą niektórych do czerwoności, to realizatorski majstersztyk, ze świetnym montażem, wartką narracją, ciekawy wizualnie i skupiony mniej na teorii, a bardziej na praktyce — zmianach zdrowotnych i wydolnościowych jego bohaterów. 

Film spina niczym klamra historia Jamesa Wilksa — zawodnika MMA, zdobywcy tytułu The Ultimate Fighter, instruktora sztuk walki dla amerykańskich służb zbrojnych, którego kontuzja pchnęła do poszukiwania diety wspomagającej rekonwalescencję i szybszy powrót do sportu. W ten sposób Wilks trafił na dietę roślinną. Nie dowierzając, zaczął sprawdzać, czy jako sportowca stać go na porzucenie białka zwierzęcego. Podąża więc śladem mistrzów sportu, których karierę zbudowały — oprócz talentu i morderczych treningów — rośliny.

Gladiatorzy na fasoli

Zanim jednak Wilks dotrze do współczesnych czempionów, udaje się w podróż do czasów gladiatorów. Badania szczątków 68 gladiatorów, które znaleziono na cmentarzysku w Efezie w Turcji, pozwoliły na ciekawe odkrycie. Przekrój kości, a przebadano ich ponad pięć tysięcy, wykazał ich bardzo wysoką gęstość mineralną, co — jak wyjaśnia dr Fabian Kanz, patolog z Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu — wskazywało na intensywne treningi i pełnowartościową dietę, nakierunkowaną na budowanie mięśni i mocnych kości. „To właśnie tej diecie gladiatorzy zawdzięczali przydomekhordearii, oznaczający zjadacza fasoli i jęczmienia — mówi Kanz. — Gladiatorzy odżywiali się głównie roślinami”. Do takich wniosków prowadzi wysoki poziom strontu w kościach gladiatorów — podobny obserwowany jest u wegetarian. Pierwsi profesjonalni wojownicy na roślinach? „To przeczy wszystkiemu, czego uczono mnie o odżywianiu” — komentuje Wilks.

Kluczową rolę mięsa w dążeniu do optymalnej formy podkreślano przy okazji najbardziej oczekiwanej walki wszech czasów pomiędzy Conorem McGregorem, mistrzem świata w dwóch kategoriach wagowych, a Natem Diazem, który miał zaledwie 11 dni na przygotowanie, po tym jak planowany przeciwnik McGregora się wycofał. McGregor, którego dieta bazowała na dużych ilościach mięsa, przechwalał się na konferencji przed zawodami: „Jem steki codziennie, na śniadanie, obiad, brunch. Mięso krów karmionych trawą i masowanych”. Wyśmiewał dietę Diaza, który był weganinem: „Zobaczymy, czy ten gość potrafi walczyć. Ja jestem jak lew, rządzę, a twoje gazelki będą patrzeć z boku, jak pożeram cię żywcem”. Stawiano na McGregora 4:1. Ale przechwałki nie pomogły. To Diaz pożarł go żywcem. I choć dieta zapewne nie była jedynym czynnikiem różnicującym poziom obu zawodników, to mocno dającym do myślenia. Też przegranemu. „Dziewięć dni przed walką zacząłem jeść dwa steki dziennie i źle na tym wyszedłem” — przyznał później McGregor. 

Długodystansowcy na węglach

Scott Jurek, jeden z najlepszych ultramaratończyków w historii, podjął wyzwanie pobicia rekordu w biegu na 160 kilometrów. „To jak Super Bowl ultramaratonów” — wyjaśnia. Właśnie wtedy przechodził na dietę roślinną. Nie wierzył w swoje zwycięstwo. Ale bieg wygrał, podobnie jak siedem kolejnych jego edycji. „Nie było wątpliwości, że to zasługa diety wegańskiej” — mówi. Scott Jurek zdecydował się na największe wyzwanie w swej karierze, i to z towarzyszącą mu kamerą. Choć jest mistrzem biegów jednodniowych, postanowił pobić rekord w biegu przez Szlak Appalachów o długości 3,5 tys. kilometrów — wynoszący 46 dni i 11 godzin. Mimo kontuzji, której się nabawił w trakcie biegu, i rekordowych opadów Jurek pobił poprzedni rekord o trzy godziny!

Wilks opowiada też ciekawą historię jednej z drużyn National 

Football League (NFL), największej zawodowej ligi futbolu amerykańskiego. Jeden z zawodników dla lepszej regeneracji przeszedł na dietę roślinną. Marker stanu zapalnego spadł niemal do zera. Szybciej zeszła opuchlizna, ból był mniej uporczywy. Jego wytrzymałość i siła wzrosły, co jest kluczowe w tym sporcie. Inni zawodnicy wzięli z niego przykład, a jego żona zaczęła przygotowywać roślinne posiłki niemal dla całej drużyny. Rezultat? Po 15 latach drużynie udało się zakwalifikować do rozgrywek play-off. Wszyscy mówili o ich wygranej i nowej diecie.

Skąd zatem wziął się mit białka zwierzęcego dla sportowców? Sięga XIX wieku, gdy niemiecki chemik Justus von Liebig wysnuł teorię, że siła mięśni zależy od białek zwierzęcych, a wegetarianie nie są zdolni do długotrwałej aktywności. I choć nauka to obaliła, stereotyp pozostał — mimo że już od początku XX wieku roślinożercy zdobywali trofea: w 1908 roku złoto dla Emila Voigta za bieg na osiem kilometrów, Paavo Nurmi — dziewięć złotych medali (1920-1928), Murray Rose — cztery złote krążki (1956-1960), Edwin Moses — dwa złota (1976-1984). Carl Lewis, jeden z najsłynniejszych biegaczy w historii, który zdobył dziewięć złotych medali w latach 1984-1996, wyznał: „Przeszedłem na weganizm i w wieku 30 lat pobiłem wszystkie swoje rekordy”.

Dotsie Bausch jest ośmiokrotną mistrzynią USA w kolarstwie i dwukrotną złotą medalistką Igrzysk Panamerykańskich. Trenuje sześć dni w tygodniu. Jazda pięć-sześć godzin dziennie po górach, potem ciężki trening na torze i jeszcze siłownia. „Kiedy przeszłam na weganizm, nie wiedziałam, czy dam radę” — mówi. — A okazało się, że stałam się niemal maszyną. Wcześniej nogami wyciskałam około 135 kilogramów. Po zmianie diety doszłam do 60 powtórzeń po 265 kilogramów w pięciu seriach”. Podkreśla, że jej drużyna była w szoku, bo po zmianie diety mogła jeździć prawie bez odpoczynku. „Miałam już przejść na emeryturę, bo miałam 35 lat. Ale osiągałam coraz lepsze wyniki, więc musieli wziąć mnie na olimpiadę”. W 2012 roku w wieku 39 lat Bausch stanęła na olimpijskim podium!

A co ze sportami siłowymi? Kendrick Farris jako jedyny sztangista reprezentował USA na olimpiadach w 2012 i 2016 roku. Opowiada, że gdy przeszedł na dietę roślinną, ludzie wątpili, czy będzie miał siłę podnosić ciężary. „A ja zakwalifikowałem się po raz trzeci na olimpiadę. Pobiłem dwa amerykańskie rekordy. Wygrałem na Igrzyskach Panamerykańskich. Pomyślałem wtedy, że powinienem był zmienić dietę znacznie wcześniej” — podsumowuje.

Patrik Baboumian, strongman, nie je mięsa od kilkunastu lat. Gdy jadł mięso, ważył 105 kilogramów, teraz waży 130 kilogramów. Jedząc same rośliny, ustalił cztery rekordy świata. „Więc gdy przestałem jeść mięso, stałem się większy i silniejszy” — mówi. Bijąc jeden z rekordów, musiał przenieść 555 kilogramów na odległość 10 metrów. „Ktoś mnie zapytał, jak osiągnąłem siłę woła, nie jedząc mięsa. Zapytałem go więc, czy widział woła jedzącego mięso”. 

Na własne oczy

Jednym z najciekawszych fragmentów filmu jest eksperyment, który na trzech zawodnikach NFL przeprowadza dr Robert Vogel, współprzewodniczący komisji NFL ds. układu sercowo-naczyniowego. Jak podkreśla lekarz, istnieje bezpośrednia zależność między posiłkiem a działaniem śródbłonka. To, co jemy przed wysiłkiem fizycznym, ma znaczący wpływ na naszą wydajność, a więc jest szczególnie ważne w przypadku sportowców. Śródbłonek reguluje przepływ krwi przez naczynia — rozszerza się, gdy jakiś organ lub grupa mięśni potrzebuje więcej krwi, lecz gdy jest uszkodzony, nie może tego uczynić, czego skutkiem będzie mniejsza sprawność organizmu.

Trzem zawodnikom Miami Dolphins podano na śniadanie burito bogatobiałkowe — dwóch zawodników otrzymało burito z białkiem i tłuszczem zwierzęcym (wołowiną i kurczakiem), trzeci zawodnik, weganin, dostał burito z fasolą. Kolejnego dnia całej trójce podano burito wegańskie. Po dwóch godzinach od posiłku sportowcom pobrano krew i odwirowano osocze. Przejrzyste osocze wskazuje, że krew nie zawiera dużej ilości tłuszczów, a śródbłonek działa prawidłowo. Tylko w przypadku jednego zawodnika, który na oba posiłki otrzymał burito z fasolą, obie probówki zawierały osocze przejrzyste. Próbki pozostałych zawodników z obu dni różniły się — osocze po posiłku z wołowiną i kurczakiem było mętne, natomiast osocze odwirowane z krwi pobranej u nich drugiego dnia po zjedzeniu burito z fasolą było przejrzyste. „To, co widzisz na powierzchni, to tłuszcz — wyjaśnia zawodnikom dr Vogel, wskazując próbki z mętnym osoczem. — Źródła zwierzęcego białka i tłuszczu mają olbrzymi wpływ na funkcjonowanie śródbłonka przez sześć do siedmiu godzin po posiłku. Jeśli więc jesz jajka z bekonem na śniadanie, hamburgera na obiad i stek na kolację, wpływ ten jest nieustanny, twoja krew jest ciągle mętna. A to oznacza, że twoja wydolność jest ciągle osłabiona”.

Eksperyment dr. Vogela popiera wiele innych badań. Jednak żadne wyniki badań nie robią takiego wrażenia jak naoczne przekonanie się, co mięso robi z krwią. To eksperyment dr. Vogela przekonał Jamesa Wilksa do zmiany diety na roślinną. W filmie śledzimy jego powrót do zdrowia oraz zwielokrotnienie wydajności po tym, jak zrezygnował z mięsa. Po sześciu tygodniach wegańskiego eksperymentu James Wilks poszedł na trening, by sprawdzić, czy odczuje różnicę. Skorzystał z lin treningowych. „Jeśli wytrzymasz z nimi 10 minut, twoje imię trafia na tablicę — mówi. — Tylko kilka osób wytrzymało 20 minut. Nawet będąc u szczytu formy, zatrzymałem się na ośmiu minutach. Ale tego dnia osiągnąłem 10 minut bez problemu. A następnie 20… 30… 45… Pomyślałem, że dociągnę do godziny. Po 61 minutach powiedziałem sobie, że wystarczy”.

W filmie pojawia się też wątek osobisty — zmiany diety ojca Wilksa, który przeszedł zawał; polityczny — sprzecznych danych naukowych i badaczy opłacanych przez przemysł; ekologiczny — niszczenia planety w wyniku podporządkowania upraw pod rozwój przemysłu mięsnego i masowej hodowli zwierząt.

Wegańska propaganda?

Krytycy filmu nazwali go wegańską propagandą i wytknęli błędy. Według nich zabrakło w nim naukowego spojrzenia na temat dobrze zbilansowanej diety osób spożywających produkty odzwierzęce w porównaniu do dobrze zbilansowanej diety wegańskiej. Inni zarzucali autorom, że nie rozróżnili między dietą fast foodową a mięsną nieprzetworzoną. Ale przecież film nie poruszał wszystkich aspektów dietetycznych — skupiał się na praktycznej stronie na przykładzie osiągnięć sportowców. A to jest nie do podważenia. Może krytykom uciekła wypowiedź dr. Deana Ornisha, który w latach 90. udowodnił, że jego program, obejmujący m.in. dietę roślinną, cofa zmiany u pacjentów z chorobą wieńcową i jest tak skuteczny jak stenty czy bypassy: „Ludzie na diecie bogatej w białka zwierzęce są narażeni o 75 proc. bardziej na przedwczesną śmierć z różnych powodów i o 400-500 proc. bardziej na śmierć z powodu większości rodzajów raka: prostaty, piersi, jelit oraz cukrzycy typu 2. Nie ma więc osobnych zaleceń dotyczących poprawy wydajności organizmu sportowca, redukcji skutków choroby serca, cukrzycy czy raka prostaty. Odpowiedź jest jedna”.

Jeden z recenzentów filmu napisał na swoim blogu: „The Game Changers robi więc świetne wrażenie w trakcie seansu i coraz gorsze, im więcej o tym myślisz [autor obawia się, że nie da rady utrzymać takiej diety]. To jednak produkcja na tyle dobra, że ja… chcę spróbować. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. To już jest jakaś zmiana”.

I o to chodzi.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

źródło: Miesięcznik "Znaki Czasu", 9/2020. 

Komentarze

Popularne posty

Czy Jan Chrzciciel był wegetarianinem?

Zgodnie z twierdzeniem zawartym w Mt 3,4 oraz Mk 1,6 dieta Jana Chrzciciela składała się z „szarańczy i miodu leśnego” [gr. akrides , l.mn. słowa akris ]. Nie wiadomo, czy ewangeliści mieli na myśli, że Jan nie jadał niczego innego poza szarańczą i miodem leśnym, czy też, że stanowiły one główne składniki jego pożywienia. Możliwe jest również, że „szarańcza i miód leśny” uważane były za składniki wyróżniające dietę proroka, podobnie jak „odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany” sprawiały, że był uważany za następcę starożytnych proroków. Jan mógł też ograniczać się do spożywania „szarańczy i miodu leśnego” tylko wtedy, gdy inne produkty spożywcze nie były łatwo dostępne. „Szarańcza i miód leśny” mogły w końcu stanowić jedynie przykłady różnorodnych produktów spożywczych dostępnych w naturze, a nazwy te należy traktować jako stosowany w krajach Orientu obrazowy sposób na podkreślenie jego samotniczego, pełnego wstrzemięźliwości życia, które wiódł z dala od ludzi. Z uwagi na fak...

Niebezpieczne owoce morza

Coraz częściej na polskich stołach goszczą frutti di mare , czyli mięczaki (małże, omułki, ostrygi, ślimaki, ośmiornice, kalmary) i skorupiaki (krewetki, kraby, homary, langusty). Dietetycy chwalą owoce morza ze względu na cenne wartości odżywcze, jednak ich spożywanie może wywołać zatrucia pokarmowe. Spożywanie owoców morza staje się w Polsce coraz popularniejsze, a więc i prawdopodobieństwo zatruć po ich spożyciu wzrasta. Większość zatruć wywołuje negatywne objawy neurologiczne lub ze strony układu pokarmowego. Niektóre mogą być śmiertelne dla człowieka — śmiertelność może sięgać 50 proc. przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, zatrucia są spowodowane zanieczyszczeniem środowiska życia tych stworzeń fekaliami ludzkimi, w których mogą być obecne bakterie z rodzaju Salmonella lub Clostridium. Po drugie, większość owoców morza to filtratory — działają jak bardzo wydajny filtr wody. Można to sprawdzić, wrzucając małża do akwarium, w którym dawno nie wymieniano wody ...

Człowiek i zdrowie

Posłuchajcie bajki... Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością, z jaką ludzie traktują swoje ciała. W utworze przedstawione zostają dwie postacie – człowiek, który oczywiście oznacza wszystkich ludzi i zantropomorfizowane zdrowie. Bohaterowie idą razem jakąś nieokreśloną drogą – drogą tą jest oczywiście życie. Na początku człowieka rozpiera energia, chce biec i denerwuje się, że zdrowie nie ma ochoty podążać za nim. Nie spiesz się, bo ustaniesz – ostrzega zdrowie, ale człowiek nie ma ochoty go słuchać. Wreszcie człowiek się męczy i zwalnia – przez pewien czas idą ze zdrowiem obok siebie. Po pewnym czasie to zdrowie zaczyna wysuwać się na prowadzenie, jego towarzysz zaś nie może nadążyć. Iść nie mogę, prowadź mnie – prosi zdrowie, to zaś odpowiada, że trzeba było słuchać jego wcześniejszych ostrzeżeń i znika, zostawiając człowieka samego. W ten sposób przedstawione zostają trzy etapy życia. Najpierw, w młodości, człowiek nie dba o swoje ...

O rybach dobrych i złych

Nie, to nie będzie bajka o posłusznych i niegrzecznych rybkach, choć z pewnością nie jeden z nas chciałby oderwać się od codziennej rzeczywistości, powspominać okres dzieciństwa i poczuć, przynajmniej na chwilę, błogą beztroskę. Czy ktoś dziś słyszał o rybach dobrych i złych? Prędzej możemy się dowiedzieć o rybach świeżych lub zepsutych; o tym, że cuchnące odświeżają, zmieniają datę przydatności do spożycia i sprzedają prawie jako wczoraj złowione. Ale o dobrych i złych ktoś słyszał? Rzadko, a szkoda, bo dobre mogą przynieść z sobą dobro, a złe...

O przaśnych chlebach, czyli podpłomykach i macach

W dawnych czasach chlebem nazywano cienki placek - z roztartych kamieniami ziaren, wody i odrobiny soli, wypiekany na rozgrzanych kamieniach. Taki, nazwijmy go dalej chleb, był przaśny (nie podlegał fermentacji) i dlatego określano go słowem "przaśnik". Słowianie takie pieczywo nazywali podpłomykami. Hindusi mówią o nim czapatti, Żydzi maca, a Indianie tortilla. Więc bez cienia wątpliwości rzec można, że chleby przeszłości posiadały zdecydowanie inną recepturę niż dzisiejsze chleby. Nie było w nich przede wszystkich ani drożdży, ani zakwasu. Świeże, przaśne pieczywo jest zdrowe, w przeciwieństwie do świeżego pieczywa na drożdżach czy zakwasie. Przaśne podpłomyki nie obciążają żołądka kwasem i fermentacją. Dziś, wzorem naszych prapradziadów możemy także spożywać przaśny, niekwaszony chleb. Najprostszy przepis na podpłomyki to: wziąć mąkę, wodę i trochę soli. Z tych składników zagnieść ciasto, dodając mąkę w takiej ilości, aby ciasto nie kleiło się do palców. Z kolei r...