Przejdź do głównej zawartości

Najlepsze jest na końcu

Niech nadzieja zmartwychwstania wypełnia serca.
Przed nami 1 listopada. Powraca pamięć tych, co odeszli. Budzą się refleksje nad śmiercią i przemijaniem. Rodzą się pytania: Czy bać się śmierci? Jak przygotować się na śmierć? Czy jest coś poza grobem? O tym dziś chcemy pisać, życząc wam serc wypełnionych pokojem i nadzieją.

Listopad otula jakimś sentymentem, nostalgią, wspomnieniem. Uderza śmiercią przyrody, chłoszcze zimnem. Przywołuje tęsknotę. Nachalnie wciska w nasze serca refleksję nad życiem, jego kruchością, nad przemijaniem ― refleksję, którą na co dzień zagłuszamy bezmyślną gonitwą za czymś, co i tak nie jest w stanie dać nam spełnienia.

Listopad przypomina o śmierci. Nie tej z ekranu, zawsze odgrywanej, zawsze cudzej, lecz tej prawdziwej ― samotnej, cichej, która zawsze zaskakuje i na którą nie jest się przygotowanym. Przypomina o śmierci, z którą my, ludzie, nie chcemy się pogodzić. Nie chcemy, bo mamy przecież zaszczepione w sercu życie ― nie do śmierci bowiem stworzył nas Bóg. Nic dziwnego, że jej nie akceptujemy.

Śmierci się piekielnie boimy. Ale to, jak będziemy umierać i co się potem stanie, zależy tylko od nas. Chciałabym umierać tak, jak pewna kobieta, która wyniszczona przez raka zalewała się łzami podczas pożegnania z najbliższymi. Dla zgromadzonej przy jej łóżku rodziny było oczywiste, że to łzy rozpaczy rozstającego się z życiem człowieka. Ale ona zaszokowała wszystkich ostatnimi słowami: „Jestem taka szczęśliwa, taka szczęśliwa, że już na zawsze będę ze swoim ukochanym Jezusem”.

Jakże musiała Go kochać. Jak dobrze Go znać. Zapewne fizyczny ból znieczulały słowa Chrystusa: „Kto widzi Syna i wierzy w Niego, (…) ma żywot wieczny, a Ja go wzbudzę w dniu ostatecznym” (J 6,40). Ona się nie bała ani owego dnia ostatecznego, ani dnia swojej śmierci. Wiedziała, że oddaje się swemu najlepszemu Przyjacielowi, że człowiek, który Go kocha, choćby i umarł, żyć będzie (J 11,25). Rozumiała, że krzyż to nie tyle narzędzie tortur, co raczej wehikuł miłości, który dostarcza nas prosto w ramiona Zbawiciela. Pojmowała, że życiem wiecznym i spotkaniem z Jezusem się nie straszy, lecz pociesza.

Jak mało z nas czeka w ten sposób na Chrystusa, a jak wielu drży na myśl o Jego powrocie. Dlaczego? No cóż… wiemy, ile zaniedbaliśmy w tych relacjach. Nie znamy Jezusa, nie wiemy za dużo o Nim i Jego ofercie poza tym, że „umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion, zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał, wstąpił na Niebiosa”. I tak bardzo się dziwimy, kiedy apostoł Paweł mówi, że śmierć jest dla niego zyskiem, że rozstać się z życiem i być z Chrystusem „to daleko lepiej” (Flp 1,21-23). My raczej chcemy to życie przedłużyć za wszelką cenę.

Ale słowa apostoła dobrze rozumiała inna kobieta, która tuż przed śmiercią poprosiła duchownego, by pochował ją z łyżeczką. Zdziwiony duchowny poprosił o wyjaśnienie. Wtedy kobieta odpowiedziała: „Wiele razy spożywaliśmy w kościele wspólny posiłek. Przyjaciele zawsze podawali mi na początku deserową łyżeczkę i kazali jej pilnować, mówiąc: Pamiętaj, najlepsze jest na końcu! Chcę, żeby ludzie, którzy przyjdą na mój pogrzeb, pytali, dlaczego trzymam w ręku łyżeczkę. I chcę, żebyście im wyjaśniali, że najlepsze jest na końcu”.

Ta kobieta też nie bała się śmierci. Wyczekiwała spotkania ze swym ukochanym Zbawicielem, bo wiedziała, że „czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, (…) to przygotował Bóg tym, którzy go miłują” (1 Kor 2,9). Znała Go, codziennie z Nim kroczyła przez życie. I umierała radośnie i spokojnie, bo wiedziała, że najlepsze jest przed nią.

Ale można też umierać pełnym lęku, szarpiąc się na wszystkie strony i rozpaczając. Tak odchodził pewien indyjski radża, którego życie było jedną wielką zabawą. Radża miał na swym dworze trefnisia, którym się nieustannie zabawiał, ośmieszając go i poniżając. Podczas jednej z uczt wręczył mu berło, mówiąc: „To jest berło głupoty. Dostajesz je ty, bo jesteś najgłupszy z nas. Będziesz się mógł go pozbyć, jeśli znajdziesz kogoś głupszego od siebie”. Po wielu latach radża śmiertelnie zachorował i wezwał do siebie całą rodzinę i służbę, prosząc, by pomogli mu przygotować się na śmierć i przejście do nowego życia. Wtedy ów ośmieszany sługa zapytał: „Jak to? Przez całe swoje życie, dysponując tak ogromnym majątkiem i mając wszystkie możliwości, nie przygotowałeś się na śmierć?”. Radża z bólem przyznał: „To prawda. Uganiałem się za dostatkiem i długowiecznością, a zapomniałem o najważniejszym”. Wtedy sługa wręczył swojemu panu berło, mówiąc: „Oto berło, które mi dałeś przed laty. Mogę się teraz go uczciwie pozbyć, bo oto znalazłem kogoś znacznie głupszego ode mnie”.

Czy przy końcu życia nie będziemy czasem musieli z przerażeniem i zdumieniem przejąć berła głupoty? To, jak będziemy umierać ― w rozpaczy czy pokoju ― zależy tylko od nas samych, od tego, jak żyjemy i jak wybieramy. Bóg zrobił już wszystko: zbudował most ponad śmiercią i wyciągnął do nas swą dłoń. Jeśli ją uchwycimy i będziemy trzymać, odejdziemy spokojnie, bo Zbawiciel obiecał: „Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam (…). Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka” (J 14,27).

Dla chrześcijan na śmierci się nic nie kończy. Wręcz odwrotnie - zaczyna się to, co najlepsze.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

Postscriptum:
Jeśli zadajesz sobie pytanie co dzieje się, kiedy ludzie umierają, wejdź w ten link.

Komentarze

Popularne posty

Niebezpieczne owoce morza

Coraz częściej na polskich stołach goszczą frutti di mare , czyli mięczaki (małże, omułki, ostrygi, ślimaki, ośmiornice, kalmary) i skorupiaki (krewetki, kraby, homary, langusty). Dietetycy chwalą owoce morza ze względu na cenne wartości odżywcze, jednak ich spożywanie może wywołać zatrucia pokarmowe. Spożywanie owoców morza staje się w Polsce coraz popularniejsze, a więc i prawdopodobieństwo zatruć po ich spożyciu wzrasta. Większość zatruć wywołuje negatywne objawy neurologiczne lub ze strony układu pokarmowego. Niektóre mogą być śmiertelne dla człowieka — śmiertelność może sięgać 50 proc. przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, zatrucia są spowodowane zanieczyszczeniem środowiska życia tych stworzeń fekaliami ludzkimi, w których mogą być obecne bakterie z rodzaju Salmonella lub Clostridium. Po drugie, większość owoców morza to filtratory — działają jak bardzo wydajny filtr wody. Można to sprawdzić, wrzucając małża do akwarium, w którym dawno nie wymieniano wody ...

Przeszłość, TERAŹNIEJSZOŚĆ, przyszłość

Nagranie wykładu Tadeusza Nowakowskiego pt.  „ Przeszłość, TERAŹNIEJSZOŚĆ, przyszłość ” , który został zarejestrowany w listopadzie 2024 w Poznaniu podczas spotkania Stowarzyszenia Promocji Zdrowego Stylu Życia – Sięgnij Po Zdrowie. Dzisiaj przewartościowuje się nasza przeszłość, a decyduje się nasza przyszłość. W czasie prelekcji zastanowimy się nad tym, jak nie zaprzepaścić jedynej sposobności jaką mamy, by nasze życie było piękniejsze i wartościowsze.

Czy chrześcijanie mogą jeść mięso?

Jakiś czas temu wpadł na moją skrzynkę pocztową list nawiązujący do wywiadu jakiego udzieliłam kiedyś dla wegemaluch.pl. A w liście pytanie. Poniżej zamieszczam treść listu i moją odpowiedź na niego. Wydaje mi się, że ta korespondencja może zainteresować czytelników bloga, a nawet być może odkrywczą... * ** Szanowna Pani, W wywiadzie „Wegetariańska ścieżka” zaciekawiła mnie Pani wypowiedź, gdzie cytuje Pani Biblię (ja również jestem chrześcijaninem). Być może niewłaściwie ją odebrałem – czy uważa Pani, że chrześcijanie nie mogą jeść mięsa? Gdy czytam Dzieje Apostolskie 10,9-16, znajduję pełne potwierdzenie, że spożycie mięsa (w tym tzw. nieczystego) jest aprobowane przez Pana Boga, a nawet jesteśmy do tego zachęcani („bierz i jedz”). Postrzegam wegetarianizm jako kwestię wyboru stylu życia, przy uwzględnieniu jego wpływu na zdrowie i samopoczucie, ale nie jako jedynej alternatywy dla chrześcijanina, który chce żyć zgodnie z własnym sumieniem. G. Odpowiedź na list:

O przaśnych chlebach, czyli podpłomykach i macach

W dawnych czasach chlebem nazywano cienki placek - z roztartych kamieniami ziaren, wody i odrobiny soli, wypiekany na rozgrzanych kamieniach. Taki, nazwijmy go dalej chleb, był przaśny (nie podlegał fermentacji) i dlatego określano go słowem "przaśnik". Słowianie takie pieczywo nazywali podpłomykami. Hindusi mówią o nim czapatti, Żydzi maca, a Indianie tortilla. Więc bez cienia wątpliwości rzec można, że chleby przeszłości posiadały zdecydowanie inną recepturę niż dzisiejsze chleby. Nie było w nich przede wszystkich ani drożdży, ani zakwasu. Świeże, przaśne pieczywo jest zdrowe, w przeciwieństwie do świeżego pieczywa na drożdżach czy zakwasie. Przaśne podpłomyki nie obciążają żołądka kwasem i fermentacją. Dziś, wzorem naszych prapradziadów możemy także spożywać przaśny, niekwaszony chleb. Najprostszy przepis na podpłomyki to: wziąć mąkę, wodę i trochę soli. Z tych składników zagnieść ciasto, dodając mąkę w takiej ilości, aby ciasto nie kleiło się do palców. Z kolei r...

Człowiek i zdrowie

Posłuchajcie bajki... Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością, z jaką ludzie traktują swoje ciała. W utworze przedstawione zostają dwie postacie – człowiek, który oczywiście oznacza wszystkich ludzi i zantropomorfizowane zdrowie. Bohaterowie idą razem jakąś nieokreśloną drogą – drogą tą jest oczywiście życie. Na początku człowieka rozpiera energia, chce biec i denerwuje się, że zdrowie nie ma ochoty podążać za nim. Nie spiesz się, bo ustaniesz – ostrzega zdrowie, ale człowiek nie ma ochoty go słuchać. Wreszcie człowiek się męczy i zwalnia – przez pewien czas idą ze zdrowiem obok siebie. Po pewnym czasie to zdrowie zaczyna wysuwać się na prowadzenie, jego towarzysz zaś nie może nadążyć. Iść nie mogę, prowadź mnie – prosi zdrowie, to zaś odpowiada, że trzeba było słuchać jego wcześniejszych ostrzeżeń i znika, zostawiając człowieka samego. W ten sposób przedstawione zostają trzy etapy życia. Najpierw, w młodości, człowiek nie dba o swoje ...