Przejdź do głównej zawartości

Wyprzedź raka – rzuć palenie – wywiad z Barbarą Pawłowską-Zydor

Wywiad z Barbarą Pawłowską-Zydor, socjologiem, ex-palaczką, która rzuciła palenie dopiero wtedy, gdy usłyszała zatrważającą diagnozę – rak. Aż chce się powiedzieć: uczmy się na cudzych błędach. Rzucając palenie stwórzmy szansę na przedłużenie zdrowego życia o wiele dodatkowych lat.

Kiedy zapaliła Pani pierwszego papierosa? Jakie okoliczności temu towarzyszyły?

W porównaniu ze swoim pokoleniem zaczęłam palić dość późno. Będąc w szkole uprawiałam lekkoatletykę, biegałam przez płotki. Osiągałam w sporcie dobre wyniki i w tamtym czasie miałam bardzo fundamentalne zasady – albo sport, albo inny styl życia. Poza tym, chodziłam do dość konserwatywnej i opresyjnej szkoły, w której brak tarczy na mundurku groził nieprzyjemnymi konsekwencjami, a co dopiero palenie w toalecie. Pierwszego papierosa zapaliłam więc dopiero po maturze, czyli znacznie później niż moi rówieśnicy.

Czy to miał być tylko ten jeden raz?


Chyba nie miał to być jeden raz, jeśli dobrze pamiętam. Byłam na wakacjach nad Morzem Czarnym, po nieźle zdanym egzaminie na studia i wiedziałam, że teraz zaczyna się nowy etap w moim życiu – dorosłość. Zapaliłam z ciekawości, ale w silnym poczuciu, że już mogę robić wiele rzeczy dotąd zabronionych. Nikt tego nie słyszał, ale ja ogłaszałam światu, że teraz już wszystko mogę i wszystkiego spróbuję. Ten pierwszy raz dał mi wrażenie wolności (od rodziców, szkoły) i bardzo przyjemne doznanie oszołomienia (które się już nigdy potem nie powtórzyło).

I palenie wciągnęło Panią na dobre…

To była pierwsza połowa lat 70-tych. Studia na socjologii były trochę elitarne; trudno się było dostać, nieduża liczba studentów i przeważnie nonkonformistyczne postawy. Paliliśmy prawie wszyscy i w każdym miejscu – na zajęciach (z kartek robiliśmy popielniczki), potem kolejnego papierosa wypalaliśmy na przerwie, po przerwie znów kolejny papieros na zajęciach. Wszędzie był zapach papierosów i kłęby dymu. Zgroza, jak dziś o tym pomyślę, ale nam to wtedy nie przeszkadzało. Przecież chcieliśmy być jak Humphrey Bogart i Marlena Dietrich – silni, niezależni, zawsze z papierosem. Nie przyszliśmy na studia uczyć się zawodu, ale żeby zmieniać świat, robić rewolucje (muzyka rockowa, długie włosy), kontestować normy społeczne i obalać stereotypy (jeszcze nie systemy polityczne). To dlatego dziewczyny paliły na ulicach, a chłopaki pod ławką w autobusie. Bez papierosa nie wyobrażałam sobie przeżycia dnia, bo palenie było manifestacją buntowników.

Ile czasu minęło od pierwszego zaciągnięcia się do uświadomienia sobie, że jest Pani uzależniona od nikotyny?

Nigdy nie miałam poczucia, że jestem uzależniona od papierosów; paląc nawet dwie paczki dziennie. Byłam raczej pewna, że w każdej chwili mogę rzucić palenie, gdybym tylko chciała to zrobić. Wmawianie sobie silnej woli to typowy objaw uzależnienia. Ale wówczas tak nie myślałam. Ja po prostu nie chciałam rzucić palenia. Paliłam świadomie, bo to sprawiało mi przyjemność.

Czy skutki towarzyszące paleniu, nie przeszkadzały Pani?;


Ja zawsze lubiłam palenie. Nie przeszkadzały mi elementy zapachowo – wizualne palenia. Nie drażnił mnie ani mój zapach, ani przesiąknięte dymem ubrania, ani odór w pokoju, ani żadne inne objawy towarzyszące nałogowi paleniu. Dla pewnych osób to objawy odrażające, ale w moim przypadku tak nie było.

Czy jedna paczka dziennie wystarczała?

W ostatnim okresie wypalałam półtorej paczki. Wcześniej bywało, że paliłam więcej. W czasie pisania jakiejś pracy nocną porą wypalałam papierosa za papierosem. To pomagało mi w utrzymaniu koncentracji. Nie miałam potem objawów klasycznego kaca nikotynowego.

Czy w czasie okresu palenia był jakiś epizod bez papierosa w Pani życiu?

Będąc w ciąży, oczywiście z rozsądku, z powodów medycznych, nie paliłam papierosów. Ale też nie miałam wówczas poczucia, że rzuciłam palenie. To była długa przerwa w paleniu, a nie zerwanie z nałogiem. Myślałam o dziecku i nie myślałam wtedy o sobie. Nie starałam się nigdy rzucić palenia. Poza tą specyficzną przerwą na okres ciąży i karmienia paliłam każdego dnia. Właściwie nigdy nie dojrzałam do decyzji, że koniec z paleniem. Po prostu pewnego dnia dostałam siekierą w głowę.

Znała Pani konsekwencje palenia. Czy to nie motywowało Panią do rzucenia palenia?

Wiedziałam, oczywiście, że palenie nie jest czynnością zdrową. Nie przyjmowałam jednak do wiadomości, że to może mnie dotyczyć. Nie rozumiałam ludzi, którzy nie pozwalali palić w swoich domach. Bo przecież musieli wiedzieć, że papierosy nie działają jak zjedzenie muchomora sromotnika – mała dawka (jeden papieros) i od razu skutek (śmierć). Napisy ostrzegające na opakowaniach papierosów śmieszyły mnie, bo przecież nie ma osób, które by nie słyszały, że palenie szkodzi, a poza tym, myślałam, i tak każdy, prędzej czy później, umrze. Szukałam też przykładów na usprawiedliwienie palenia i dowodów na to, że różnie bywa - na przykład Gruzini palący od młodości, 90–letnie kobiety palące, a czujące się świetnie, Jerzy Giedroyć i wielu innych. To oczywiste elementy mechanizmu uzależnienia, ale w moim przypadku zaakcentowałabym jego inny składnik. Uważałam, że z paleniem to tak jak z grą w totolotka (wygram – nie wygram). Nie zadawałam sobie pytania „dlaczego ma mi się udać?” tylko – błędnie – „dlaczego ma mi się nie udać?”. I paliłam sobie spokojnie 32 lata nie mając znaczących skutków ubocznych. Dlatego też moja choroba została wykryta tak późno.

Czy Pani znajomi palacze nie chorowali na raka?

Chorowali. Dlatego, jako osoba cywilizowana i rozsądna, jak myślałam o sobie wówczas, robiłam regularnie co trzy miesiące badanie markerów nowotworowych (CEA np.), które miały pokazać, gdyby coś działo się w płucach oraz OB (ludowa wiedza mówi, że wysoki wynik to może być rak). Co 5 lat wykonywałam też RTG płuc, jak nakazuje obecne prawo pracy. Ku mojemu rozczarowaniu w chwili zdiagnozowania choroby nowotworowej markery były bliskie „0”. Nie wykazały żadnego zagrożenia! W moim przypadku wynik był nawet niższy niż norma dla osób palących! Mój rozsądek okazał się ignorancją!! Trzeba było dokładniej doczytać, że nie należy temu ufać. Paliłam więc swobodnie, mając pewność, że nic się nie dzieje i brak objawów uśpił moją czujność.

Dziś jest Pani EKS palaczką. W końcu nastał ten czas, kiedy kupiła Pani ostatnią w życiu paczkę papierosów. Jak do tego doszło?

Były to dość dramatyczne okoliczności. Jak wspominałam, co trzy miesiące robiłam badania lekarskie. Pewnego dnia w ramach badań okresowych do pracy zrobiłam prześwietlenie płuc. W opisie tamtego zdjęcia widniała informacja, że mam natychmiast zgłosić się do pulmonologa. Już wiedziałam, ale jeszcze nie na pewno! Pojechałam z tym zdjęciem do zaprzyjaźnionego mądrego lekarza. Gdy zobaczył zdjęcie zachował pokerową twarz. Wyszedł na chwilę, aby skonsultować się z innym kolegą lekarzem. Gdy wrócił powiedział: „Możesz zapalić w moim gabinecie To jest twój ostatni w życiu papieros. To wygląda na nowotwór”.

Czyli wiadomość o raku płuc w Pani przypadku była wystarczająco silną motywacją?

Nie było wątpliwości, że muszę wejść w procedury leczenia nowotworów. Faza rozwoju mojego nowotworu III.B. Lekarze powiedzieli, że nie mam dużych szans (kilkanaście procent na przeżycie 5 lat). Profesor Rodryg Ramlau powiedział znaczące dla mnie zdanie: „No, właśnie, szanse są małe. To spróbujmy!” I wtedy pomyślałam, że jeśli próbujemy zawalczyć o moje życie (i naprawić to, co dotąd „nabroiłam”) to palenie staje się w tym kontekście obciachem. To tak jakbym nie rozumiała, o co chodzi.

Stosowała Pani jakieś inne metody by rzucić palenie?

Poddałam się leczeniu (chemioterapia, radioterapia, operacja wycięcia zaatakowanych nowotworem płatów płuc). Wiedząc, że mam raka płuc przestałam palić, bo w tym kontekście (prof. Rodryg Ramlau zaprasza na swój onkologiczny oddział szpitalny, aby pokazać, że wśród pacjentów osób niepalących tam praktycznie nie ma) wydawało mi się to kompromitujące. Pozostał jednak ciąg nikotynowy. Na początku przyszły mi z pomocą plastry nikotynowe. Organizm w dalszym ciągu otrzymywał nikotynę, ale inną drogą; i nie było wchłaniania zawartych w dymie papierosowym silnie rakotwórczych substancji smolistych. Plastry pozbawiły mnie skutków odstawienia nikotyny. Nie było fizycznego drżenia wynikającego z nałogu, presji, że muszę natychmiast zapalić. Plastry uspokoiły mój umysł, nie czułam braku papierosów, choć pozostała pamięć o sytuacjach, w których zawsze miałam w ręku papierosa. Po kilku miesiącach stosowania plastrów, zmniejszania dawek nikotyny, uznałam, że ich nie potrzebuję. Skutki plastrów stają się z czasem męczące (szarpanie się z pozostałością kleju po plastrach na skórze pod prysznicem itp.), i dlatego uważam, że są lepsze niż pastylki, czy gumy do żucia z nikotyną. Plastry stosowałam za zgodą lekarzy-onkologów. Nie pomagają one jednak w zwalczeniu psychicznego aspektu uzależnienia.

Jakie uczucia towarzyszyły Pani, gdy okazało się, że etykiety na pudełkach papierosów „Palenie zabija” nie kłamią?

Każdy człowiek wie, że palenie szkodzi, to oczywiste. Uważam jednak, że mechanizm palenia i wszelkich innych uzależnień jest inny niż świadomość zagrożenia – stres albo tłuszcz z wieprzowiny też jest w skali życia niebezpieczny. Awersyjna terapia nie ma w tym wypadku znaczących sukcesów.

Co dziś powiedziałaby Pani swoim studentom, doktorantom, którzy palą, lekceważąc konsekwencje, które wcześniej czy później nadejdą?

Ludzie często palą, bo lubią, bo ulegli modzie, bo wszyscy tak robią, bo tak było normalnie w ich rodzinach, bo rodzice byli mocno przeciw, a my chcieliśmy mieć inną własną osobowość etc.. Tak jak ja. Ale – paradoksalnie – mnie jest trudno być misyjnym, czy dydaktycznym przykładem, bo żyję ponad medyczny standard (po 5-ciu latach przyjmuje się w medycynie wyleczenie z nowotworu, a ja żyję już 8 lat od tragicznej diagnozy i startu procedur leczenia) i mogłabym być dowodem (a jestem wyjątkiem), że z tego można wyjść. Można by na moim przykładzie odnieść wrażenie, że rak płuc jest wyleczalny. Ale to jest bardzo podstępna choroba, nie ostrzega, nie sygnalizuje zła – dlatego jest zbyt późno diagnozowana. Gdy widzę moich studentów z papierosem mówię im, że palenie jest ryzykowną czynnością. Każdemu może się zdarzyć, że organizm zbuntuje się i zareaguje utratą zdrowia. To ryzyko niesie znikomą szansę na wygraną. Co oni z tym zrobią? To zależy tylko od nich.

Pani stosunek dla palenia dzisiaj….

Uzależnienie jest procesem skomplikowanym i przebiega różnorodnie u ludzi. W moim przypadku palenie było wpisane w poczucie mojej tożsamości. Rzucenie nałogu jest więc wyrwaniem kawałka siebie, rezygnacją z wartości, które wyznawałam. Stąd „niepalenie” traktuję trochę jak pewnego rodzaju niepełnosprawność, której doświadczam. Patrzę na palących ze swoistym sentymentem, w rodzaju „och, oni jeszcze mogą palić”. Dodam tu – żeby uzupełnić optymistyczny wymiar naszej rozmowy – że psychologowie mają argumenty za tym, iż nie zawsze jest tak jak ze mną. Ci, dla których ich palenie jest zewnętrzne wobec koncepcji siebie, jest czynnością obcą dla „ja”, mogą łatwo i bezboleśnie rzucić palenie. Nie grozi im wrócenie do nałogu.

Czy słyszała Pani o kampanii zainicjowanej przez Komisję Europejską „Eks-palacze. Nic ich nie zatrzyma”, która pomaga rzucić palenie?

Nie. Niestety nie słyszałam. Jest mi to obce.

Wspominała Pani o szpitalu, gdzie leczą się chorzy na raka płuc. Co może pomóc tym pacjentom w uwolnieniu się od nikotyny, a co utrudnia im rozstanie się z nałogiem?

Uważam, że aby ulżyć palaczowi, to trzeba pomóc mu zmienić koncepcję siebie. Tu jest miejsce i wyzwanie dla terapeutów i psychologów – pomóc palaczowi przestać wierzyć w to, że on musi palić, zmienić postrzeganie siebie. A co utrudnia rozstanie się z papierosem? Chociażby dym wychodzący z dyżurki lekarskiej, czy widok paczki papierosów w kieszeni fartucha pielęgniarki. Także osoby publiczne (rządzący, aktorzy, dziennikarze, celebryci itp.) powinny pamiętać, że ich publiczne palenie wiąże się z odpowiedzialnością za innych, że mogą stać się dla kogoś wzorcem (często szkodliwym śmiertelnie). Edukacja prozdrowotna i psychologiczna motywacja, także na oddziałach, gdzie przebywają pacjenci z rakiem płuc, oraz poszerzanie świadomości społecznej odpowiedzialności za palenie papierosów mogłaby okazać się bardzo pomocna.

Pozostaje mi tylko życzyć Pani zdrowia i wszelkiej pomyślności. Niech Pani wyznanie będzie przestrogą dla palaczy.

Rozmawiała Agata Radosh
www.siegnijpozdrowie.org

Kampania „Eks-palacze. Nic ich nie zatrzyma” jest hołdem dla osiągnięć byłych palaczy w całej Europie. Zainicjowana przez Komisję Europejską kampania zapewnia pomaga rzucić palenie papierosów udzielając bezpłatnej pomocy dzięki internetowemu narzędziu iCoach, które zostało opracowane w oparciu o zaawansowane badania naukowe i doświadczenie psychologów klinicznych oraz specjalistów ds. komunikacji. ICoach to skuteczne narzędzie wspomagające walkę z nałogiem skierowane również do tych osób, które nie chcą rzucać palenia, oraz tych, u których istnieje duże ryzyko powrotu do nałogu. Ponad 30% osób, które przystępują do programu, rzuca palenie na dobre.

Poznaj ofertę kursów dla palaczy organizowanych przez Stowarzyszenie Promocji Zdrowego Stylu Życia: http://blog.siegnijpozdrowie.org/p/rzucisz-palenie.html

Komentarze

  1. Nie pale od 4 lat,rzuciłam palenie bez wspomagaczy.Byłam długoletnia palaczka ,ponad 30 lat paliłam papierosy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulujemy Pani i życzymy duuuzo zdrowia!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze publikowane są po zatwierdzeniu. Jeżeli szukasz swojego komentarza lub odpowiedzi na niego, sprawdź czy wszystkie są wczytane - użyj polecenia "Wczytaj więcej".

Popularne posty

Czy Jan Chrzciciel był wegetarianinem?

Zgodnie z twierdzeniem zawartym w Mt 3,4 oraz Mk 1,6 dieta Jana Chrzciciela składała się z „szarańczy i miodu leśnego” [gr. akrides , l.mn. słowa akris ]. Nie wiadomo, czy ewangeliści mieli na myśli, że Jan nie jadał niczego innego poza szarańczą i miodem leśnym, czy też, że stanowiły one główne składniki jego pożywienia. Możliwe jest również, że „szarańcza i miód leśny” uważane były za składniki wyróżniające dietę proroka, podobnie jak „odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany” sprawiały, że był uważany za następcę starożytnych proroków. Jan mógł też ograniczać się do spożywania „szarańczy i miodu leśnego” tylko wtedy, gdy inne produkty spożywcze nie były łatwo dostępne. „Szarańcza i miód leśny” mogły w końcu stanowić jedynie przykłady różnorodnych produktów spożywczych dostępnych w naturze, a nazwy te należy traktować jako stosowany w krajach Orientu obrazowy sposób na podkreślenie jego samotniczego, pełnego wstrzemięźliwości życia, które wiódł z dala od ludzi. Z uwagi na fak...

Niebezpieczne owoce morza

Coraz częściej na polskich stołach goszczą frutti di mare , czyli mięczaki (małże, omułki, ostrygi, ślimaki, ośmiornice, kalmary) i skorupiaki (krewetki, kraby, homary, langusty). Dietetycy chwalą owoce morza ze względu na cenne wartości odżywcze, jednak ich spożywanie może wywołać zatrucia pokarmowe. Spożywanie owoców morza staje się w Polsce coraz popularniejsze, a więc i prawdopodobieństwo zatruć po ich spożyciu wzrasta. Większość zatruć wywołuje negatywne objawy neurologiczne lub ze strony układu pokarmowego. Niektóre mogą być śmiertelne dla człowieka — śmiertelność może sięgać 50 proc. przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, zatrucia są spowodowane zanieczyszczeniem środowiska życia tych stworzeń fekaliami ludzkimi, w których mogą być obecne bakterie z rodzaju Salmonella lub Clostridium. Po drugie, większość owoców morza to filtratory — działają jak bardzo wydajny filtr wody. Można to sprawdzić, wrzucając małża do akwarium, w którym dawno nie wymieniano wody ...

Człowiek i zdrowie

Posłuchajcie bajki... Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością, z jaką ludzie traktują swoje ciała. W utworze przedstawione zostają dwie postacie – człowiek, który oczywiście oznacza wszystkich ludzi i zantropomorfizowane zdrowie. Bohaterowie idą razem jakąś nieokreśloną drogą – drogą tą jest oczywiście życie. Na początku człowieka rozpiera energia, chce biec i denerwuje się, że zdrowie nie ma ochoty podążać za nim. Nie spiesz się, bo ustaniesz – ostrzega zdrowie, ale człowiek nie ma ochoty go słuchać. Wreszcie człowiek się męczy i zwalnia – przez pewien czas idą ze zdrowiem obok siebie. Po pewnym czasie to zdrowie zaczyna wysuwać się na prowadzenie, jego towarzysz zaś nie może nadążyć. Iść nie mogę, prowadź mnie – prosi zdrowie, to zaś odpowiada, że trzeba było słuchać jego wcześniejszych ostrzeżeń i znika, zostawiając człowieka samego. W ten sposób przedstawione zostają trzy etapy życia. Najpierw, w młodości, człowiek nie dba o swoje ...

O przaśnych chlebach, czyli podpłomykach i macach

W dawnych czasach chlebem nazywano cienki placek - z roztartych kamieniami ziaren, wody i odrobiny soli, wypiekany na rozgrzanych kamieniach. Taki, nazwijmy go dalej chleb, był przaśny (nie podlegał fermentacji) i dlatego określano go słowem "przaśnik". Słowianie takie pieczywo nazywali podpłomykami. Hindusi mówią o nim czapatti, Żydzi maca, a Indianie tortilla. Więc bez cienia wątpliwości rzec można, że chleby przeszłości posiadały zdecydowanie inną recepturę niż dzisiejsze chleby. Nie było w nich przede wszystkich ani drożdży, ani zakwasu. Świeże, przaśne pieczywo jest zdrowe, w przeciwieństwie do świeżego pieczywa na drożdżach czy zakwasie. Przaśne podpłomyki nie obciążają żołądka kwasem i fermentacją. Dziś, wzorem naszych prapradziadów możemy także spożywać przaśny, niekwaszony chleb. Najprostszy przepis na podpłomyki to: wziąć mąkę, wodę i trochę soli. Z tych składników zagnieść ciasto, dodając mąkę w takiej ilości, aby ciasto nie kleiło się do palców. Z kolei r...

O rybach dobrych i złych

Nie, to nie będzie bajka o posłusznych i niegrzecznych rybkach, choć z pewnością nie jeden z nas chciałby oderwać się od codziennej rzeczywistości, powspominać okres dzieciństwa i poczuć, przynajmniej na chwilę, błogą beztroskę. Czy ktoś dziś słyszał o rybach dobrych i złych? Prędzej możemy się dowiedzieć o rybach świeżych lub zepsutych; o tym, że cuchnące odświeżają, zmieniają datę przydatności do spożycia i sprzedają prawie jako wczoraj złowione. Ale o dobrych i złych ktoś słyszał? Rzadko, a szkoda, bo dobre mogą przynieść z sobą dobro, a złe...