Przejdź do głównej zawartości

O sztuce życia szczęśliwego

Wywiad z Grzegorzem Małasiewiczem, Poznaniakiem pracującym jako kurier w jednej z firm zajmujących się doręczaniem przesyłek w serwisie krajowym – o człowieczym losie, który niesie ze sobą nie tylko radość, ale i żal, i łzy..., jednak, pomimo tego, warto żyć...

Kiedy pierwszy raz zapukał Pan do moich drzwi, na myśl mi nie przyszło, że kiedyś będę z Panem prowadzić wywiad! Ale Pana osobowość jakoś mnie ujęła... Lubi Pan to, co robi? Chyba często przy okazji swojej pracy rozmawia Pan z nieznanymi Panu ludźmi... Nie szkoda na to czasu? Przecież dziś każdy gdzieś się spieszy...

Jest mi naprawdę miło usłyszeć, że ja, że moja osobowość, może kogoś ująć... Tak, lubię to, co robię, lubię kontakt z ludźmi, lubię po prostu ludzi. Nie uważam, żeby rozmowa z drugim człowiekiem była stratą czasu. Nawet w pracy.

Skąd w Panu tyle radości, życzliwości, optymizmu?

Z natury jestem człowiekiem pogodnym, radosnym i staram się patrzeć na świat i wszystko co nas otacza optymistycznie. Nie znaczy to, że jestem człowiekiem, który nie ma problemów. Jak każdy miewam problemy i kłopoty. Może inaczej na nie patrzę, starając się, aby nie przysłoniły mi innych sfer życia.

Czy posiadł Pan sztukę życia szczęśliwego?

Jestem szczęśliwym człowiekiem. Nie wiem, czy posiadłem sztukę życia szczęśliwego..., ale wiem, że życie sprawia mi ogromną radość. Cieszę się z tego, że żyję. Kiedy rano otwieram oczy, cieszę się z tego, że je otworzyłem; kiedy widzę, że za oknem wstaje nowy dzień – to też sprawia mi radość! Jak tu nie być szczęśliwym, kiedy są wokół osoby, które cię kochają (przynajmniej mam taką nadzieję...;-), ale na pewno ty je kochasz. Cóż więcej potrzeba do szczęścia?

Co jest według Pana warunkiem osiągnięcia szczęścia?

Nie wiem, co jest warunkiem osiągnięcia szczęścia, ale wiem, co sprawia, że ja jestem szczęśliwy. Ludzie często podporządkowują swoje życie osiąganiu różnych celów. Im wyższe cele i trudniejsze zadania stawiają przed sobą, tym łatwiej z biegiem czasu stają się ich niewolnikami. Im bardziej się przekonują, że osiągnięcie celu jest coraz trudniejsze, tym trudniejsze staje się ich życie, co w konsekwencji powoduje stres, frustracje i poczucie, że cały świat jest przeciwko nim, że mogli zrealizować swoje plany, tylko „ktoś inny” rzuca im kłody pod nogi. Ja nie jestem niewolnikiem swoich marzeń i ambicji. Cieszę się z tego co mam, a jeśli mogę sobie pozwolić na więcej, to tylko powód, żeby mieć kolejny przyczynek do zadowolenia i szczęścia.

Poczucie humoru ułatwia życie? Czy zdarzyło się, że komuś Pana świetne samopoczucie przeszkadzało…?

Lubię się uśmiechać, lubię być wesoły, lubię być miły i życzliwy. To ma wpływ również na ludzi, z którymi się spotykam. To przełamuje bariery i zmniejsza dystans. Owszem, zdarzyło się kilka razy, że moje pogodne usposobienie, spokój i opanowanie działało irytująco na innych, ale to naprawdę nieliczne przypadki.

Wiem, że życie Pana wcale nie głaskało…?

Hmm… No rzeczywiście, był taki okres, kiedy się wszystko zawaliło i przewróciło moje życie do góry nogami. Przez kilka lat przyszło mi zmagać się z chorobą żony – najważniejszej istoty w moim życiu... Nie chcę wnikać w szczegóły i szukać winnych tego co się stało, ale ten kilkuletni okres mojego życia był naprawdę trudny.

Jak Pan sobie z tym poradził? Musi Pan bardzo kochać swoją żonę..

Kiedy stało się to faktem, kiedy z młodej, w pełni sił kobiety, w krótkim, bo zaledwie kilkumiesięcznym okresie czasu, moja żona staje się (przepraszam za określenie) "roślinką", można zrobić tylko jedno – być przy niej i pomagać, biorąc na siebie odpowiedzialność nie za jedno, a za dwa życia. Podporządkowałem wszystko, dosłownie wszystko mojej żonie i naszym córkom. Nie liczyli się znajomi i przyjaciele, którzy zresztą zniknęli z naszego otoczenia w momencie, kiedy pojawiła się choroba... Po prostu, zostałem z tym wszystkim sam jak palec... Po prawie pięciu latach udało się właściwie zdiagnozować chorobę żony, dzięki czemu można było zastosować właściwe leczenie. I od tego momentu rozpoczął się nowy kilkunastomiesięczny okres powrotu mojej żony do pełnosprawności.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to najpiękniejszy okres życia, kiedy to moja żona odradzała się ponownie do życia, niczym feniks z popiołów...; kiedy to maleńkimi kroczkami, powoli zaczynała być samodzielna, zaczęła siadać na łóżku, samodzielnie jeść, potem chodzić, a co najważniejsze – uśmiechać się. Proszę wierzyć, nie było w moim życiu piękniejszego uczucia, jak uczucie radości i szczęścia z ponownych „narodzin” mojej żony. Oczywiście, nie stało się to ot tak, to było trudne, mozolne, ale niezwykle piękne półtora roku. Sześć lat „piekła”, które zafundowało nam życie, nie poszło na marne. To była doskonała lekcja pokory, która nauczyła mnie na nowo żyć. Tak, uwielbiam moją żonę...

Miłość trzeba pielęgnować, a Pan jest bardzo zajęty. Pracuje Pan od świtu do zmroku. To kiedy chodzi Pan z żoną na randki...?


Oboje z żoną tak pracujemy, od rana do zmierzchu. Widujemy się tylko kilka chwil w ciągu dnia. Ale mamy dla siebie weekendy – no, może nie całe... Dla nas wspaniałe chwile to te, kiedy możemy być razem, kiedy wychodzimy razem na długi spacer zakończony wspólną kawą w przytulnej kawiarence, kiedy w sobotę późnym popołudniem wychodzimy na romantyczną kolację do jednej z naszych ulubionych restauracji, kiedy razem idziemy na zakupy – choć to zdarza się raczej rzadko, bo oboje za tym nie przepadamy... Cieszymy się sobą, tym, że jesteśmy razem.

A Pana stosunek do pieniędzy i bogacenia się?

Bogactwo to nie tylko ten materialny majątek jaki człowiek posiada. Są ludzie, którzy wolą "mieć" i są też tacy, którzy wolą "być". Ja skłaniam się raczej ku tej drugiej grupie... Wolę cieszyć się z tego, że mam wspaniałą rodzinę, pracę, którą lubię, cieszyć się każdym nowym dniem, niż malować sobie w głowie marzenia, a potem gonić, żeby je zrealizować... Mam w życiu wszystko, czego potrzebuję do szczęścia, i to mi w zupełności wystarcza. Oczywiście, pieniążki są ważne, bo to dzięki nim możemy funkcjonować. Sam nie liczę ile to mogę zarobić, ani też nie stawiam sobie jakiejś poprzeczki. Najzwyczajniej w świecie, robię co do mnie należy, i to wszystko. Staram się, aby robić to najlepiej jak potrafię, a że lubię to, co robię, to może niekiedy robię i więcej... Ktoś mądry kiedyś powiedział, że pieniądze są konsekwencją zaangażowania się w to, co robisz – pewnie coś w tym jest... Dobra materialne służą ludziom do życia, ale nie mogą stanowić celu samego w sobie. To, że np. kupuję takie auto, a nie inne, to nie dlatego, że chcę się nim pochwalić przed ludźmi, nie dlatego, że było to moim marzeniem, a już na pewno nie celem, lecz dlatego, że chcę mieć to, co uważam za potrzebne, no i dlatego, że mogę sobie na nie pozwolić. A że mam przy okazji nieco więcej komfortu…..

Narzeka Pan czasem…?

Pewnie, że narzekam, zresztą jak chyba każdy... Tylko, że ja narzekam na rzeczy banalne i robię to raczej z uśmiechem na ustach...

Niektórzy obawiają się co przyniesie przyszłość, co stanie się z nim po śmierci…. A Pan?

Nie wybiegam w przyszłość aż tak daleko (a może blisko...). Nie myślę, co przyniesie przyszłość. Żyję dniem dzisiejszym, a co ma być to będzie. Wiem tylko jedno, że ten cudowny dar, jakim jest życie, nie jest nam dany żeby go marnować... Dlatego cieszę się z każdego dnia, który przeżyłem, z każdego poranka, kiedy otworzyłem oczy i zobaczyłem obok ukochaną osobę. Uważam się za szczęśliwego faceta i jestem przekonany, że jeżeli dostałbym szansę drugiego życia, to chciałbym je przeżyć dokładnie tak samo.

Panie Grzegorzu! Ten, kto poznał Pana teraz, myślę, że rozumie, co mnie w Panu tak ujęło.... Coraz mniej ludzi, którzy cenią wartości, o których Pan wspominał... Tak często udaje się kogoś innego niż się rzeczywiście jest... Umiłowanie bogactwa, chciwość, pożądliwość, chęć bycia lepszym od innych – to się dla wielu liczy... Jestem przekonana, że nasze oczekiwania mogą zamykać drogę do szczęścia... Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Agata Radosh
www.siegnijpozdrowie.org


Postscriptum

Niezapomniana Anna German, po swoim ciężkim wypadku zaśpiewała piosenkę "Człowieczy los". W jej słowach wzywa nas do cieszenia się każdą chwilą życia, do wdzięczności za to, co jest, do poprzestawania na tym, co się posiada, do pozytywnego myślenia, do wywierania wpływu na życie innych ludzi i zmieniania w pewnym stopniu ich losu... Uśmiech ma magiczną moc, ale o tym napiszę innym razem...

Człowieczy los nie jest bajką ani snem.
Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem.
Człowieczy los niesie z sobą żal i łzy.
Pomimo to można los zmienić w dobry lub zły.

Uśmiechaj się,
do każdej chwili uśmiechaj,
na dzień szczęśliwy nie czekaj,
bo kresu nadejdzie czas,
nim uśmiechniesz się chociaż raz.

Uśmiech odsłoni przed tobą siedem codziennych cudów świata.
Tęczowym mostem zapłonie nad dniem, co ulata.
Marzeniom skrzydeł doda, wspomnieniom urody.
Pomoże strudzonemu pokonać przeszkody.

Uśmiechaj się,
do każdej chwili uśmiechaj,
na dzień szczęśliwy nie czekaj,
bo kresu nadejdzie czas,
nim uśmiechniesz się chociaż raz.

Uśmiechaj się, uśmiechaj się!


Zobacz autobiograficzny film o Annie German.

Komentarze

Popularne posty

Czy Jan Chrzciciel był wegetarianinem?

Zgodnie z twierdzeniem zawartym w Mt 3,4 oraz Mk 1,6 dieta Jana Chrzciciela składała się z „szarańczy i miodu leśnego” [gr. akrides , l.mn. słowa akris ]. Nie wiadomo, czy ewangeliści mieli na myśli, że Jan nie jadał niczego innego poza szarańczą i miodem leśnym, czy też, że stanowiły one główne składniki jego pożywienia. Możliwe jest również, że „szarańcza i miód leśny” uważane były za składniki wyróżniające dietę proroka, podobnie jak „odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany” sprawiały, że był uważany za następcę starożytnych proroków. Jan mógł też ograniczać się do spożywania „szarańczy i miodu leśnego” tylko wtedy, gdy inne produkty spożywcze nie były łatwo dostępne. „Szarańcza i miód leśny” mogły w końcu stanowić jedynie przykłady różnorodnych produktów spożywczych dostępnych w naturze, a nazwy te należy traktować jako stosowany w krajach Orientu obrazowy sposób na podkreślenie jego samotniczego, pełnego wstrzemięźliwości życia, które wiódł z dala od ludzi. Z uwagi na fak...

Niebezpieczne owoce morza

Coraz częściej na polskich stołach goszczą frutti di mare , czyli mięczaki (małże, omułki, ostrygi, ślimaki, ośmiornice, kalmary) i skorupiaki (krewetki, kraby, homary, langusty). Dietetycy chwalą owoce morza ze względu na cenne wartości odżywcze, jednak ich spożywanie może wywołać zatrucia pokarmowe. Spożywanie owoców morza staje się w Polsce coraz popularniejsze, a więc i prawdopodobieństwo zatruć po ich spożyciu wzrasta. Większość zatruć wywołuje negatywne objawy neurologiczne lub ze strony układu pokarmowego. Niektóre mogą być śmiertelne dla człowieka — śmiertelność może sięgać 50 proc. przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, zatrucia są spowodowane zanieczyszczeniem środowiska życia tych stworzeń fekaliami ludzkimi, w których mogą być obecne bakterie z rodzaju Salmonella lub Clostridium. Po drugie, większość owoców morza to filtratory — działają jak bardzo wydajny filtr wody. Można to sprawdzić, wrzucając małża do akwarium, w którym dawno nie wymieniano wody ...

Człowiek i zdrowie

Posłuchajcie bajki... Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością, z jaką ludzie traktują swoje ciała. W utworze przedstawione zostają dwie postacie – człowiek, który oczywiście oznacza wszystkich ludzi i zantropomorfizowane zdrowie. Bohaterowie idą razem jakąś nieokreśloną drogą – drogą tą jest oczywiście życie. Na początku człowieka rozpiera energia, chce biec i denerwuje się, że zdrowie nie ma ochoty podążać za nim. Nie spiesz się, bo ustaniesz – ostrzega zdrowie, ale człowiek nie ma ochoty go słuchać. Wreszcie człowiek się męczy i zwalnia – przez pewien czas idą ze zdrowiem obok siebie. Po pewnym czasie to zdrowie zaczyna wysuwać się na prowadzenie, jego towarzysz zaś nie może nadążyć. Iść nie mogę, prowadź mnie – prosi zdrowie, to zaś odpowiada, że trzeba było słuchać jego wcześniejszych ostrzeżeń i znika, zostawiając człowieka samego. W ten sposób przedstawione zostają trzy etapy życia. Najpierw, w młodości, człowiek nie dba o swoje ...

O przaśnych chlebach, czyli podpłomykach i macach

W dawnych czasach chlebem nazywano cienki placek - z roztartych kamieniami ziaren, wody i odrobiny soli, wypiekany na rozgrzanych kamieniach. Taki, nazwijmy go dalej chleb, był przaśny (nie podlegał fermentacji) i dlatego określano go słowem "przaśnik". Słowianie takie pieczywo nazywali podpłomykami. Hindusi mówią o nim czapatti, Żydzi maca, a Indianie tortilla. Więc bez cienia wątpliwości rzec można, że chleby przeszłości posiadały zdecydowanie inną recepturę niż dzisiejsze chleby. Nie było w nich przede wszystkich ani drożdży, ani zakwasu. Świeże, przaśne pieczywo jest zdrowe, w przeciwieństwie do świeżego pieczywa na drożdżach czy zakwasie. Przaśne podpłomyki nie obciążają żołądka kwasem i fermentacją. Dziś, wzorem naszych prapradziadów możemy także spożywać przaśny, niekwaszony chleb. Najprostszy przepis na podpłomyki to: wziąć mąkę, wodę i trochę soli. Z tych składników zagnieść ciasto, dodając mąkę w takiej ilości, aby ciasto nie kleiło się do palców. Z kolei r...

O rybach dobrych i złych

Nie, to nie będzie bajka o posłusznych i niegrzecznych rybkach, choć z pewnością nie jeden z nas chciałby oderwać się od codziennej rzeczywistości, powspominać okres dzieciństwa i poczuć, przynajmniej na chwilę, błogą beztroskę. Czy ktoś dziś słyszał o rybach dobrych i złych? Prędzej możemy się dowiedzieć o rybach świeżych lub zepsutych; o tym, że cuchnące odświeżają, zmieniają datę przydatności do spożycia i sprzedają prawie jako wczoraj złowione. Ale o dobrych i złych ktoś słyszał? Rzadko, a szkoda, bo dobre mogą przynieść z sobą dobro, a złe...