Przejdź do głównej zawartości

Alleluja mówię, bo zdrowie wróciło!

Wywiad z Katarzyną Lewkowicz-Siejką, dziennikarką i propagatorką dietoterapii, autorką wykładu na temat leczniczej Diety Alleluja, która doświadczyła jej dobroczynnego działania.

Słowo „Alleluja” tłumaczone z języka hebrajskiego znaczy – ‘wychwalajcie Jahwe’. Dieta Alleluja nawiązuje do biblijnych zaleceń żywieniowych, jakie Stworzyciel przekazał na samym początku ludziom. Dieta ta może czynić cuda… Historia Katarzyny jest na to dowodem.

- Dlaczego zdecydowałaś się "spróbować" Diety Alleluja?

Miałam poważny problem zdrowotny. Cierpiałam na pewną dysfunkcję jelita grubego od ponad 20 lat. To się pogłębiało. Lekarze byli bezsilni, naturaliści właściwie też. W moim przypadku nie sprawdzały się metody, które powinny działać. Mówiąc wprost, czekał mnie albo rak, albo pęknięcie jelita. W każdym razie funkcjonowałam coraz gorzej, organizm był zatruwany dzień po dniu. Próbowałam różnych sposobów, środków, diet. Dawno zrezygnowałam z mięsa - gdyby nie to, pewnie byłoby jeszcze gorzej... W zasadzie stosowałam zdrową dietę, ale problem się nie rozwiązał. Aż do czasu, gdy dowiedziałam się o Diecie Alleluja.

- Co wyróżnia tę dietę od innych diet?

Dieta Alleluja opiera się na dwóch filarach - surowej wegańskiej żywności i świeżych sokach warzywnych. To jest odtruwanie organizmu i dożywianie. Bynajmniej nie o kalorie tu chodzi, lecz witaminy, pierwiastki, enzymy i setki, a właściwie tysiące fitoskładników, które nauka wciąż odkrywa. Enzymy są tu niezwykle ważne, dlatego żywności w tej diecie się nie podgrzewa powyżej 42 stopni Celsjusza. Je się sporo sałatek i surówek, blendowanych zup, a także surowe słodycze – czego jako wieloletni łasuch jestem szczególną fanką. Ale kluczową rolę w zdrowieniu organizmu odgrywają soki. Taką klasyczną surową dietę prowadziłam już dwa lata temu. Nie piłam wtedy soków, po prostu jadłam surówki (z orzechami i nasionami), blendowane zupy i piłam szejki. Czuliśmy się z mężem dużo lepiej, energia nas rozpierała, ale mój problem nie zniknął. Teraz - gdy podjęłam drugą próbę diety surowej żywności, ale opartą na sokach - to był strzał w dziesiątkę! Chociaż musiałam czekać dwa i pół miesiąca, aż coś się ruszy. Czytałam świadectwa innych osób, opisane w książce George'a Malkmusa, i po dwóch miesiącach zaczęłam się martwić - większość tych ludzi odczuwała poprawę zdrowia po miesiącu lub dwóch, a byli bardziej chorzy niż ja. U mnie żadnej zmiany... Ale cierpliwość i konsekwencja - wsparte modlitwą - się opłaciły. Po kolejnych dwóch tygodniach jelito ruszyło! I tak jest do dziś. Dlatego mówię: alleluja!

- Skąd czerpałaś informacje o właściwym prowadzeniu Diety Alleluja?

Przede wszystkim z książki Malkmusa "Lecznicza Dieta Alleluja", ale to mi nie wystarczyło. Jego stowarzyszenie Hallelujah Acres prowadzi szeroką edukacyjną działalność w USA. Mają też swoją stronę w internecie www.hacres.com, gdzie uczą np. przygotowywać posiłki (robią to przed kamerą) i przekazują podstawowe informacje. Wydają swoje książki "kucharskie". Uczestniczyłam w takim 60-dniowym internetowym programie i był on sporą podporą dla mnie. Mogłam obserwować, jak wyciska się soki, robi surowy chlebek, lody czy surowe ciasto, bo zobaczyć ten proces, a przeczytać przepis to co innego. Pytałam, a oni odpisywali. Są też na Facebooku grupy osób stosujących tę dietę i dzielących się doświadczeniami. Poza tym na ich stronie jest cała masa informacji - od przepisów kulinarnych, przez ćwiczenia i urządzenia do ćwiczeń, po doskonałe suplementy (choć właściwiej byłoby to nazwać żywnością) i sprzęt kuchenny niezbędny w tej diecie.

- Wiem, że zakupiłaś taki sprzęt kuchenny. Czy jest on rzeczywiście konieczny w Diecie Alleluja?

Podstawowy sprzęt to wyciskarka. Bez niej nie ma soków, a to muszą być świeże soki. Jak powiedziałam, to one leczą organizm. Na rynku jest spory wybór, ale to drogi zakup. Jeśli ktoś jest chory na poważną chorobę, np. raka, powinien kupić wyciskarkę dwuślimakową - to wydatek ok. 2000-3000 zł. Ja zakupiłam właśnie taką i mogę potwierdzić, jaką moc mają soki z niej wyciskane. Przewaga nad jednoślimakową polega na tym, że z wyciskarki dwuślimakowej uzyskamy więcej soku z tej samej ilości warzyw, a więc jest ekonomiczniejsza, mniej pestycydów przedostaje się do soku, więcej zostaje w miąższu i skórce, a sok jest bardziej klarowny. To ma znaczenie, bo im mniej w soku grudek miąższu, tym pełniejsze wchłanianie, a więc działanie soku, a dokładnie - zawartych w nim składników odżywczych. Poza tym doskonale wyciska sok z zielonolistnych warzyw i traw. Niektórzy jeszcze dodatkowo filtrują sok przez specjalne drobne sito lub lniany worek. Z kolei plusy wyciskarki jednoślimakowej to cena (średnio od 700 do 1200 zł) oraz łatwiejsza obsługa, szczególnie w przypadku wyciskarek pionowych.
Przyda się oczywiście dobry blender - w diecie surowej żywności używa się wysokoobrotowego sprzętu, niestety też jest drogi (ponad 2000 zł), ale nie potrzeba już w kuchni niczego więcej. Taki sprzęt miksuje, mieli, sieka, miesza, ugniata - robi dosłownie wszystko. Jest przydatny szczególnie w przypadku surowych ciast. Jeśli nie mamy takiego sprzętu, potrzebny jest młynek do ziaren i orzechów oraz zwykły blender czy mikser. A już szczytem marzeń jest sprzęt do wyrobu surowego mleka z orzechów - na naszym rynku są takie produkty, jednak wytwarzając z ziaren czy orzechów mleko, gotują je. Sprzęt, o którym mówię, ma opcję wyłączania temperatury, a mleko zachowujące wszelkie wartości robi się w dwie minuty! To jednak znów droga zabawa, poza tym niedostępna na polskim rynku. Ja robię mleko w wysokoobrotowym blenderze, mieląc orzechy lub migdały i odsączając przez specjalny woreczek.
Osoby na surowej diecie używają też dehydryzatorów - w nich "pieką" np. kotlety z warzyw czy nasion, chleb, a także podgrzewają do 40 stopni posiłek. To sprzęt dla zaawansowanych, ale też drogi - kosztuje ponad 1000 zł. Ja kupiłam tańszy zamiennik, czyli suszarkę do grzybów (z termostatem - jest niezbędny, by ustawić temperaturę suszenia poniżej 42 stopni) za 100 zł. Latem suszę kotlety na słońcu - po kilku godzinach są gotowe.

- Dlaczego akurat soki mają tak silne działanie terapeutyczne?

Mądrzy naukowcy jednym głosem mówią, że aby dziś dostarczyć organizmowi tylu składników odżywczych, ilu potrzebujemy, musielibyśmy zjadać takie ilości warzyw i owoców, że nasz układ pokarmowy by temu nie podołał. Z powodu zubożenia gleby, rośliny nie są tak bogate w minerały jak dawniej. Z witaminami też jest problem, szczególnie z witaminą C – kluczową dla zdrowia. Rozwiązaniem są soki lub dobre naturalne suplementy diety - oczywiście te drugie nie dorównują skutecznością świeżym sokom. Pozbawiony błonnika sok wchłania się szybko i niemal w całości. Nasze komórki są zalewane składnikami odżywczymi, które nie tylko je dożywiają, ale i wypierają z chorych komórek toksyny. I dlatego zdrowiejemy. Osobie, która nie cierpi na poważne dolegliwości, zaleca się trzy szklanki soku warzywnego dziennie oraz dwie, trzy szklanki soku z trawy jęczmiennej. Sok z młodego jęczmienia, ekologiczny i bezglutenowy, jest dostępny w formie proszku - rozpuszcza się łyżeczkę preparatu w niecałej szklance wody. To duże ułatwienie, bo ileż trzeba by wyhodować tej trawy, żeby uzyskać dziennie tyle soku - to wręcz niemożliwe w warunkach domowych. Sproszkowany jęczmień jest dostępny w wielu sklepach ze zdrową żywnością, warto jednak zwrócić uwagę, by był to suszony sok z trawy, a nie suszona trawa, i sprawdzić, czy technologia suszenia nie przekracza 42 stopni Celsjusza. Jeśli ktoś jest chory, powinien zastosować program "Recovery Diet" - należy pić szklankę soku warzywnego co godzinę na zmianę z sokiem z trawy jęczmiennej. Oprócz tego jemy oczywiście normalne trzy posiłki z przewagą surowej żywności.

- A co z chemizacją rolnictwa? Wielu wątpi w to, czy w erze pestycydów można jeszcze leczyć się roślinami...

To ciekawe, czego się doczytałam. Z czystej logiki wiadomo, że skoro zwierzęta są na górze łańcucha pokarmowego, to kumulują więcej chemii w swoich komórkach, niż jest jej w roślinach, którymi się żywią. Ale liczba mnie poraziła - stężenie pestycydów w ciele zwierząt jest większe aż o 800 proc.! Wniosek więc prosty - w diecie wegańskiej zjadamy mniej chemii. Jednak rzeczywiście pestycydy są problemem - szczególnie dla chorego na raka, bo to one w ogromnej mierze go powodują. Taki pacjent powinien ich unikać jak ognia, podobnie jak każdy z nas - by na raka nie zachorować. Dlatego w Diecie Alleluja zaleca się spożywanie produktów z ekologicznych upraw. Ale pestycydy to nie jedyna trucizna. Jeśli jemy żywność wegańską, ale przetworzoną (czyli gotowe produkty ze sklepu), to jemy też masę związków chemicznych stosowanych przez przemysł spożywczy. One też mają swój udział w szalejącej epidemii raka. Dlatego posiłki powinniśmy przygotowywać sami i tego w Diecie Alleluja uczą - jak, co i z czego zrobić. Gdy nabierzemy wprawy, przestaje być to tak czasochłonnym problemem.
Oczywiście rośliny ekologiczne są droższe od konwencjonalnych, więc nie każdego będzie na nie stać. Mam więc taką radę, by sprawdzić, które warzywa i owoce kumulują najwięcej chemii, i te kupować od rolników ekologicznych. Poza tym skoro wyciskarka odsiewa większość pestycydów z soku, można w tym przypadku korzystać z warzyw konwencjonalnych (tylko pamiętać o ich obraniu - w przeciwieństwie do ekologicznych, bo te tylko szorujemy pod bieżącą wodą), ale do sałatek kupować rośliny ekologiczne. Gdy jednak i na to nie możemy sobie pozwolić, lepiej stosować Dietę Alleluja, używając zwykłych roślin, niż nie stosować jej wcale.

- Jakie pozytywne zmiany niesie ze sobą stosowanie tej diety? Warzywa działają alkalizująco na nasz zakwaszony tradycyjną dietą organizm.

No właśnie, a odkwaszony organizm ma lepszą odporność i lepiej radzi sobie z intruzami. Nie mówiąc o samopoczuciu. Co ciekawe, dr Young, autor książek o cudzie pH, doszedł do wniosku, że doskonale wspiera to odchudzanie. Zakwaszony organizm to chory organizm. To nie tylko sprzyja nowotworom, ale też osteoporozie, grzybicy, zmęczeniu, osłabieniu itd. Podstawa przeciętnej diety to chleb i mięso oraz produkty odzwierzęce, a więc pokarmy kwasotwórcze. Najbardziej brakuje nam w diecie warzyw. Ale ile możemy ich w siebie wtłoczyć, i to surowych? Tu z pomocą idą soki. Przecież nigdy nie zjadłabym dziennie 2-3 kg warzyw, a z tylu wyciskam sok. Dzięki temu nie tylko mam alkalizującą dietę, ale i niskokaloryczną przy całym bogactwie odżywczym. A dieta niskokaloryczna (tzw. dieta niedoborowa) to dieta długowieczności. Choć trzeba przyznać, że na surowej diecie też można pochłaniać za dużo kalorii...

- Próbowałam kiedyś Twojego surowego deseru. To było bardzo smaczne, no i zdrowe!

I kaloryczne - przynajmniej niektóre desery takie są. Ale oczywiście o niebo zdrowsze niż słodycze konwencjonalne, które obfitują w rakotwórcze tłuszcze trans, białą mąkę oraz niszczący naszą odporność i "zjadający" witaminy cukier. Surowe desery można jeść w zasadzie bezkarnie, ale nie za często. Bo podstawą wielu z nich są kaloryczne orzechy. Nawet mówi się o paradoksie surowej diety - że niektórzy na niej tyją. No właśnie bierze się to stąd, że jedzą zbyt dużo tłustych orzechów i nasion. Najnowszy trend zdrowotny surowej diety, którego autorem jest dr Graham, mówi o tym, by tylko 10 proc. kalorii pochodziło z tłuszczów - mimo że są roślinne i surowe, a więc zdrowe. Zresztą to pokrywa się ze znanymi antyrakowymi terapiami dietą, np. terapią dr. Gersona, z której wyłączone są wszelkie "tłuste" rośliny jak orzechy, soja czy awokado.
Ale wracając do smaku, moim przebojem jest surowe ciasto orzechowo-czekoladowo-karobowo-owocowe. Nie myślałam, że w surowej diecie słodycze będą tak pyszne! Mam teraz komfort słodzenia sobie życia. Nie ma tu białej mąki, masła czy margaryny, jajek, cukru - zamiast tego są np. kremy tortowe z orzechów zmiksowanych ze świeżymi daktylami, musy owocowo-orzechowe lub owocowo-czekoladowe jako polewa, zimnotłoczony olej kokosowy - jeden z najzdrowszych olejów na świecie. Słodzikiem może być nektar z agawy, syrop klonowy lub surowy miód (niepasteryzowany, a więc zachowujący enzymy). Możemy robić "tarty", "serniki", surową czekoladę... palce lizać.

- Czy trudne jest stosowanie Diety Alleluja w polskich warunkach?

Klimat nam tego nie ułatwia. Dlatego dieta surowej żywności bardzo prężnie rozwija się w ciepłej Kalifornii. Tam są nawet „surowe” restauracje! U nas latem i jesienią to miód dla duszy i ciała. Wiosną jest ciężko, bo nie ma ekologicznych nowych warzyw, a stare (marchew, kapusta, cebula itp.) się kończą. Nie mówiąc o zieleninie. Zimą potrzebujemy ciepłych posiłków, żeby się rozgrzać. Dlatego ja inaczej jem latem, inaczej zimą - wtedy te proporcje są zarzucone w stronę gotowanego. Na szczęście zimą z pomocą idą produkty fermentowane, np. kiszona kapusta, oraz kiełki. Choć muszę przyznać, że w Polsce są ludzie, którzy jedzą na surowo przez okrągły rok. Obserwuję, że ta grupa liczebnie rośnie. W Internecie powstała już całkiem fajna społeczność surojadów. Dzielą się informacjami, doświadczeniami, przepisami, wspierają się, spotykają, tłumaczą zagraniczne artykuły, polecają sobie książki. Od nich też się uczę.

- Jak wygląda Twój dzienny jadłospis?

Kiedy w sierpniu ub. roku zaczęłam Dietę Alleluja, zastosowałam lżejszą wersję programu "Recovery Diet", czyli dla chorych. Piłam pięć szklanek soku warzywnego dziennie (czasem sześć), trzy szklanki młodego jęczmienia oraz jadłam tylko surowe posiłki, mimo że 15 proc. diety mogą stanowić pokarmy niesurowe. W połowie października byłam zdrowym człowiekiem! Od połowy listopada powoli włączałam do diety posiłki gotowane, bo odczuwałam chłód i ciągle było mi zimno, ale surowizna wciąż stanowiła dużą część mojej diety. Nie piłam wody, a raczej gorące ziołowe herbaty. Gdy mój organizm się uleczył, piłam - i tak jest do dziś - po trzy szklanki soku dziennie plus dwie szklanki młodego jęczmienia. Teraz znów mogę jeść więcej surowizny, bo jest cieplej.
Dzień zaczynam od powolnego wypicia litra wody, do której wyciskam sok z cytryny - ponieważ wody mineralne czy źródlane mają raczej kwaśne pH, w ten sposób ją alkalizuję. Potem piję sok z trawy jęczmiennej, a za pół godziny świeży sok warzywny. Na śniadanie często robię szejka owocowego (z zieleniną lub bez - jeśli używam jej dużo do soku warzywnego): banan plus najczęściej czerwone i ciemne owoce, które uwielbiam (truskawki, maliny, jagody, porzeczki; może też być ananas, mango, pomarańcza, kiwi i dalej wedle fantazji oraz indywidualnego smaku; zimą niektóre owoce mrożone), mleko (np. migdałowe, owsiane, orkiszowe, ryżowe - w każdym razie ekologiczne) - i to blenduję. Do tego dodaję (lub nie) np. siemię lniane świeżo zmielone (doskonałe źródło kwasów omega w dobrych proporcjach), nasiona konopi jadalnej (doskonałe źródło białka z kompletem aminokwasów egzogennych), sproszkowane jagody acai (jeden z najlepszych antyoksydantów na ziemi), sproszkowany korzeń maki (peruwiański korzeń używany przez rekonwalescentów z uwagi na bogactwo składników odżywczych) itd. Czasem dorzucam orzechy i płatki. Na obiad jem zazwyczaj albo zblendowaną zupę z surowych warzyw, albo "drugie danie" - sałatkę z surowym kotletem z nasion lub warzyw, spaghetti z cukinii itp. Tak mnie to syci, że nie dam rady zjeść dwóch dań. Zimą jem gotowany posiłek z dużą porcją surówek. Na kolację jem zazwyczaj kanapkę (ekologiczny razowy chleb) z pastą i surowymi warzywami. Muszę dodać, że gdy jem surowe posiłki, słodycze mogą dla mnie nie istnieć, ale gdy jem gotowane, strasznie mnie do nich ciągnie. Oczywiście folguję sobie surowymi smakołykami.
Niektórzy sprawdzają swoje posiłki z tabelą kalorii i składników odżywczych (są takie specjalne programy w Internecie), ale ja nie dam się zwariować. Działam bardziej intuicyjnie w oparciu o wiedzę, którą zgromadziłam. Nie można być przecież zniewolonym przez dietę. Jedzenie ma być zdrowe, smaczne i dawać przyjemność, a nie być kulą u nogi. W gościnie próbuję posiłków, którymi mnie częstują, nawet jeśli nie są surowe (a rzadko przecież są). Ale nie ruszam klasycznych deserów czy pokarmów pochodzenia zwierzęcego.

- Jakiej rady chciałabyś udzielić tym wszystkim, którzy stawiają głównie na surową żywność?

Wprowadzajcie zmiany powoli i nie zniechęcajcie się. Zróbcie to latem, gdy jest dostatek warzyw i owoców, a człowiek chętniej je lekkie i surowe posiłki. Nie musicie kupować tych wszystkich sprzętów, ale zainwestujcie w dobrą wyciskarkę. Zauważyłam, że nie bez przyczyny soki są nazwane sercem Diety Alleluja. Gdy zimą zmieniłam w posiłkach proporcje surowego do gotowanego na korzyść tych drugich, nie miało to przy piciu soków dużego wpływu na moje jelito. Ale gdy z powodu wyjazdu, napiętego dnia lub braku warzyw nie wypiłam swojej porcji soku, natychmiast to odczułam. Używajcie do soków jak najwięcej zielonolistnych warzyw - może smak nie będzie wtedy porywający, ale to, co dacie swojemu ciału, jest bezcenne. Należy zaopatrzyć się w jakieś przepisy - jest ich dużo na stronach WWW polskich surojadów; wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło "surowa dieta", a pojawi się mnóstwo artykułów i przepisów kulinarnych. Tego, kto zna język angielski, zachęcam, by wziął udział w internetowym programie Hallelujah Acres (www.hacres.com) - to kopalnia wiedzy i porad. I nie zapominajcie o modlitwie - w moim zdrowieniu ona też odegrała bardzo ważną rolę.

Rozmawiała:
Agata Radosh
www.siegnijpozdrowie.org

Komentarze

  1. A dlaczego do uzyskiwania soku nie może służyć "zwykła" sokowirówka obrotowa, tylko ślimakowa wyciskarka ? Pozdrawiam, Kazimierz

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomiędzy sokiem z sokowirówki, a sokiem z wyciskarki wolnoobrotowej istnieje zasadnicza różnica.Sok z sokowirówki posiada znacznie niższą zawartość składników odżywczych niż sok uzyskany za pomocą wyciskarki do soku. Jest to spowodowane faktem, że sokowirówki nie są wstanie efektywnie wydobyć substancji zawartych wewnątrz komórek roślinnych. Odsączają tylko część soku, pozostawiając resztę w postaci wilgotnego miąższu o dużej objętości. Wysokie obroty sokowirówek powodują duże napowietrzenie soku, co widać w postaci warstwy piany osadzonej na jego powierzchni. Napowietrzony sok ulega szybkiemu utlenianiu, a zawarte w nim substancje odżywcze giną, dlatego też nie nadaje się do przechowywania i wymaga spożycia zaraz po wyciśnięciu.

    OdpowiedzUsuń
  3. To prawda, że sokowirówki pozostawiają wilgotny miąższ. Ale sam fakt, że miąższ jest wilgotny świadczy o tym, że ściany komórek zostały mechanicznie zniszczone, a więc wilgotność miąższu świadczy raczej tylko o niższej wydajności sokowirówki, a nie o niższej zawartości składników odżywczych w soku. Notabene istnieją starszego typu sokowirówki, z których po odsączeniu soku wychodzą suche wióry.
    Czy istnieją jakieś badania potwierdzające różnice wartości odżywczej soku uzyskanego w sokowirówce i wyciskarce ?
    Jeżeli, jak do tej pory przyjmowałem, różnica byłaby głównie w wydajności maszyn, to można by przeliczyć, po ilu przerobieniu ilu ton marchwi spłaca się zakup wyciskarki. Ile ml soku z marchwi uzyskujesz w wyciskarce z 1 kg oczyszczonego surowca ? Porównam z wydajnością mojej sokowirówki.
    Większe napowietrzenie jest oczywiście wadą sokowirówki, ale nie gra roli przy natychmiastowej konsumpcji. Pozdrawiam, Kazimierz

    OdpowiedzUsuń
  4. Sokowirówki i wyciskarki działają na innej zasadzie. Sokowirówka ściera, a wyciskarka miażdży i rozrywa włókna roślinne, dostając się do przestrzeni międzykomórkowej, dzięki czemu wydobywa całe bogactwo witamin, minerałów itd. Zależnie od modelu (jedno- czy dwuślimakowa)czyni to w procesie dwu- lub trzyfazowym. Dzięki temu sok jest bogatszy w wartości. Różnica między jedno- i dwuślimakową (zależy od modelu) może sięgać w wyciskanym soku aż kilkudziesięciu procent (część wartości pozostaje w miąższu w przypadku wyciskarek jednoślimakowych). Po drugie sokowirówki, ponieważ są sprzętem wysokoobrotowym, natleniają sok, a więc pozbawiają go enzymów, sporej dawki wit. C czy żelaza, co nie ma miejsca w przypadku wolnoobrotowych wyciskarek - niezależnie czy sok wypijemy od razu, czy za chwilę (enzymy w soku z wyciskarki utlenią się po 20 minutach, dlatego sok należy w tym czasie wypić lub przelać do słoiczka pod samą zakrętkę i zamknąć). Są wykonywane badania porównawcze różnych modeli wyciskarek, ale nie porównuje się ich z sokowirówką. Mogę się domyślać, że dla naturalistów to jak porównywanie auta z rowerem, więc nie ma sensu. Najlepiej chyba świadczy o tym fakt, że sok z sokowirówki, choć oczywiście też zachowuje część wartości, nie ma działania leczniczego w przypadku chorób - w przeciwieństwie do soku z wyciskarki. Ale i tu mamy różnicę - w przypadku raka skuteczna jest terapia sokiem z wyciskarki dwuślimakowej, jednoślimakowe polecane są dla "mniejszych" schorzeń.

    OdpowiedzUsuń
  5. Istnieje też jeszcze droższy sprzęt, działający 2-fazowo: mielenie+prasowanie i kosztuje kilkanaście tysięcy zł. Pewnie jeszcze skuteczniejszy ?
    Chętnie obejrzałbym badania porównawcze różnych wyciskarek, jeżeli są gdzieś dostępne.
    Pozdrawiam, Kazimierz

    OdpowiedzUsuń
  6. Na Youtubie oglądałem film z FŹŻ demonstrujący wyciskanie soku z marchwi przy pomocy dwóch wyciskarek jednoślimakowych. Uzysk z 1025 g marchwi był 450ml lub 510 ml soku w zależności od modelu.
    Następnie wykonałem eksperyment na sokowirówce. Z 1000 g marchwi uzyskałem 530 ml soku. Sok był całkowicie zimny, nie ma mowy o żadnym nagrzewaniu się od ścierania na tarczy. Następnie wycisnąłem pozostałą pulpę w ślimakowej przystawce do robota kuchennego służącej do robienia przecieru pomidorowego. W ten sposób dało się wycisnąć z pulpy jeszcze 50 ml, ale z drobinkami miąższu.
    Sok został rozdzielony na 2 os. i od razy spożyty. Czy mam sądzić, że mój sok był mniej wartościowy niż sok z wyciskarki, pomimo iż udało mi się sokowirówką wydobyć go z warzywa więcej niż wyciskarką jednoślimakową ? Pozdrawiam Kazimierz

    OdpowiedzUsuń
  7. www.youtube.com/watch?v=XXTEPUggyuw
    tutaj można porównać działanie wyciskarki i sokowirówki

    OdpowiedzUsuń
  8. No to jest bardzo ciekawe..
    Człowiek który zarabia 1600zł brutto, raczej nie może sobie pozwolić na maszynkę za 2000-3000zł..a co do tego rencista chory na raka..
    Czyli wniosek jest następujący, dla ubogich nie ma ratunku...
    Ta dieta jest może i dobra ale tylko dla ludzi których na to stać..tak jak i na te owoce i warzywa eko..na leczenie i lekarzy..
    Przykre to wszystko

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak przykre,ale niestety bardzo prawdziwe,chociaz mozna wybrac,wiecej i gorsze lub mniej i lepsze.Wybor nalezy do nas,choc nie zawsze jest latwy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Porównanie wyciskarki Hurom i sokowirówki wygląda ciekawie i pokazuje przewagę wyciskarki we wszystkich porównaniach. Zastanawiam się jednak dlaczego nie robią porównania na przykładzie marchwi, choć jest najłatwiej dostępnym i najtańszym warzywem. Podejrzewam, że w przypadku warzyw twardych (marchew, korzeń pietruszki, burak, seler) jednak więcej soku wychodzi z sokowirówki.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dla mnie świeże soki okazały się ratunkiem od anemii, z którą walczyłam przez ostatnie lata. Wszystkie tabletki przepisywane przez lekarzy pozwalały mi co najwyżej na utrzymanie się w dolnych granicach normy, a robiąc świeże soki z pokrzywy, buraków i jabłek nie mam już problemu z niedokrwistością i czuję się świetnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze publikowane są po zatwierdzeniu. Jeżeli szukasz swojego komentarza lub odpowiedzi na niego, sprawdź czy wszystkie są wczytane - użyj polecenia "Wczytaj więcej".

Popularne posty

Czy Jan Chrzciciel był wegetarianinem?

Zgodnie z twierdzeniem zawartym w Mt 3,4 oraz Mk 1,6 dieta Jana Chrzciciela składała się z „szarańczy i miodu leśnego” [gr. akrides , l.mn. słowa akris ]. Nie wiadomo, czy ewangeliści mieli na myśli, że Jan nie jadał niczego innego poza szarańczą i miodem leśnym, czy też, że stanowiły one główne składniki jego pożywienia. Możliwe jest również, że „szarańcza i miód leśny” uważane były za składniki wyróżniające dietę proroka, podobnie jak „odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany” sprawiały, że był uważany za następcę starożytnych proroków. Jan mógł też ograniczać się do spożywania „szarańczy i miodu leśnego” tylko wtedy, gdy inne produkty spożywcze nie były łatwo dostępne. „Szarańcza i miód leśny” mogły w końcu stanowić jedynie przykłady różnorodnych produktów spożywczych dostępnych w naturze, a nazwy te należy traktować jako stosowany w krajach Orientu obrazowy sposób na podkreślenie jego samotniczego, pełnego wstrzemięźliwości życia, które wiódł z dala od ludzi. Z uwagi na fak...

Niebezpieczne owoce morza

Coraz częściej na polskich stołach goszczą frutti di mare , czyli mięczaki (małże, omułki, ostrygi, ślimaki, ośmiornice, kalmary) i skorupiaki (krewetki, kraby, homary, langusty). Dietetycy chwalą owoce morza ze względu na cenne wartości odżywcze, jednak ich spożywanie może wywołać zatrucia pokarmowe. Spożywanie owoców morza staje się w Polsce coraz popularniejsze, a więc i prawdopodobieństwo zatruć po ich spożyciu wzrasta. Większość zatruć wywołuje negatywne objawy neurologiczne lub ze strony układu pokarmowego. Niektóre mogą być śmiertelne dla człowieka — śmiertelność może sięgać 50 proc. przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, zatrucia są spowodowane zanieczyszczeniem środowiska życia tych stworzeń fekaliami ludzkimi, w których mogą być obecne bakterie z rodzaju Salmonella lub Clostridium. Po drugie, większość owoców morza to filtratory — działają jak bardzo wydajny filtr wody. Można to sprawdzić, wrzucając małża do akwarium, w którym dawno nie wymieniano wody ...

Człowiek i zdrowie

Posłuchajcie bajki... Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością, z jaką ludzie traktują swoje ciała. W utworze przedstawione zostają dwie postacie – człowiek, który oczywiście oznacza wszystkich ludzi i zantropomorfizowane zdrowie. Bohaterowie idą razem jakąś nieokreśloną drogą – drogą tą jest oczywiście życie. Na początku człowieka rozpiera energia, chce biec i denerwuje się, że zdrowie nie ma ochoty podążać za nim. Nie spiesz się, bo ustaniesz – ostrzega zdrowie, ale człowiek nie ma ochoty go słuchać. Wreszcie człowiek się męczy i zwalnia – przez pewien czas idą ze zdrowiem obok siebie. Po pewnym czasie to zdrowie zaczyna wysuwać się na prowadzenie, jego towarzysz zaś nie może nadążyć. Iść nie mogę, prowadź mnie – prosi zdrowie, to zaś odpowiada, że trzeba było słuchać jego wcześniejszych ostrzeżeń i znika, zostawiając człowieka samego. W ten sposób przedstawione zostają trzy etapy życia. Najpierw, w młodości, człowiek nie dba o swoje ...

O przaśnych chlebach, czyli podpłomykach i macach

W dawnych czasach chlebem nazywano cienki placek - z roztartych kamieniami ziaren, wody i odrobiny soli, wypiekany na rozgrzanych kamieniach. Taki, nazwijmy go dalej chleb, był przaśny (nie podlegał fermentacji) i dlatego określano go słowem "przaśnik". Słowianie takie pieczywo nazywali podpłomykami. Hindusi mówią o nim czapatti, Żydzi maca, a Indianie tortilla. Więc bez cienia wątpliwości rzec można, że chleby przeszłości posiadały zdecydowanie inną recepturę niż dzisiejsze chleby. Nie było w nich przede wszystkich ani drożdży, ani zakwasu. Świeże, przaśne pieczywo jest zdrowe, w przeciwieństwie do świeżego pieczywa na drożdżach czy zakwasie. Przaśne podpłomyki nie obciążają żołądka kwasem i fermentacją. Dziś, wzorem naszych prapradziadów możemy także spożywać przaśny, niekwaszony chleb. Najprostszy przepis na podpłomyki to: wziąć mąkę, wodę i trochę soli. Z tych składników zagnieść ciasto, dodając mąkę w takiej ilości, aby ciasto nie kleiło się do palców. Z kolei r...

O rybach dobrych i złych

Nie, to nie będzie bajka o posłusznych i niegrzecznych rybkach, choć z pewnością nie jeden z nas chciałby oderwać się od codziennej rzeczywistości, powspominać okres dzieciństwa i poczuć, przynajmniej na chwilę, błogą beztroskę. Czy ktoś dziś słyszał o rybach dobrych i złych? Prędzej możemy się dowiedzieć o rybach świeżych lub zepsutych; o tym, że cuchnące odświeżają, zmieniają datę przydatności do spożycia i sprzedają prawie jako wczoraj złowione. Ale o dobrych i złych ktoś słyszał? Rzadko, a szkoda, bo dobre mogą przynieść z sobą dobro, a złe...