Codzienność potrafi być ciężka. Nie zawsze wypełniają ją radości, ale i troski, napięcie, rozczarowanie i ból, który czasem osiada tak głęboko, że odbiera sens. Zdarza się, że człowiek tonie w smutku, a serce dźwiga żal, poczucie winy czy niepewność. Pojawia się pytanie: czy istnieje lekarstwo na taki ból?
Te refleksje przyszły do mnie po przeczytaniu archiwalnego artykułu o pogrzebie księcia Filipa — a właściwie po lekturze dwóch komentarzy zamieszczonych pod tekstem.
Pierwsza pani napisała: "Mój mąż zmarł mając 89 lat (…). Rozpacz moja i ból są nie do zniesienia. Boże, daj mi siłę, tę tęsknotę przetrwać do mojej śmierci". Druga odpowiedziała: "Ja w przeciągu czterech lat straciłam cztery osoby (…) Teraz mam ciężką nerwicę i początki depresji". Głęboko współczuję tym kobietom. Ich słowa poruszyły mnie również dlatego, że pięć lat temu sama pochowałam Ojca, którego bardzo kochałam, lecz moja żałoba wyglądała inaczej. Zaczęłam się zastanawiać — skąd ta różnica?
Nie znam duchowej drogi tych pań. Ale z badań naukowych wiemy, że osoby żyjące blisko Boga lepiej radzą sobie z troskami, stratą i depresją. Wiara sprawia, że człowiek wierzy, iż nie jest sam — że Bóg nosi jego ciężary, wspiera, prowadzi i wyprowadza z utrapień. Dzięki temu nie załamuje się pod naporem doświadczeń. Jeśli to człowiek — choćby najbliższy — jest sensem naszego życia, jego utrata potrafi pozostawić po sobie pustkę, której nie da się zapełnić.
Jestem przekonana, że w obliczu wielkich prób człowiek potrzebuje duchowego wzrostu. On przynosi odpowiedzi, których nie da się znaleźć inaczej. Kontakt z żywym Bogiem koi ból duszy, a sercu daje prawdziwy pokój. Warto trzymać się Bożych obietnic. Mogą stać się kotwicą w czasie burzy. Problemy tego świata nie muszą niszczyć radości, którą daje świadomość Bożej troski. Wiara, której potrzebujemy, to proste przyjęcie Bożego słowa — uznanie, że Bóg naprawdę ma moc spełnić to, co obiecuje. Choć z ludzkiego punktu widzenia czasem wydaje się to niemożliwe, Boże słowo jest pewne. "Pan może sprawić zwycięstwo w sytuacji, która wydaje się bez wyjścia…" (Ellen White).
Bóg wystawia naszą wiarę na próbę — nie po to, aby zniszczyć, ale aby prowadzić dojrzalej. W swojej dalekowzroczności kieruje naszym życiem, aby dotrzeć do smutnych, zagubionych, załamanych czy bezradnych. Wierzę, że każdy trud niesie jakieś dobro, choć nie zawsze je od razu dostrzegamy. Czasem prowadzi nas w miejsca, w których być nie chcemy — choćby do szpitala. Jednak kiedy spojrzymy na to oczami wiary, możemy odkryć, że tam również możemy dojrzewać i być Bożymi narzędziami. "Bo myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje – mówi Pan" (Izajasza 55,8)
Życie z Bogiem przesuwa centrum uwagi: nie na nasze problemy, lecz na to, co On może w nas i przez nas uczynić. "Wiele zamysłów jest w sercu człowieka, lecz dzieje się wola Pana" (Przyp. Sal. 19,21). Kiedy rozumiemy, że Bóg może nas czegoś nauczyć lub użyć, wtedy nawet nasze własne cierpienie nie ma już pierwszego miejsca. "Ciernie i osty, czyli trudności i doświadczenia życiowe, które czynią życie człowieka pełnym ciężkiego znoju i ciągłej troski, zostały dane dla jego dobra" (Ellen White).
Bóg jest miłością. Jest współczujący i litościwy, choć Jego działania nie zawsze rozumiemy. Czasem postrzegamy Go jako surowego, karzącego, obwiniając za to, za co nie jest winien. Jezus przyszedł, aby ten obraz naprawić — by objawić prawdziwe oblicze Boga.
A co wtedy, gdy modlimy się o zdrowie, a uzdrowienie nie przychodzi? Czy Bóg nie słyszy? A może odpowiada inaczej, niż chcieliśmy? Biblia nie obiecuje, że uzdrowienie zawsze przychodzi dzięki samej wierze. Czasem Boży plan jest inny — trudniejszy, niezrozumiały, ale nadal pełen miłości. Może być tak, jak u apostoła Pawła, że "cierń" pozostaje dla większego dobra (2 List do Koryntian 12, 7). Dlatego nasze modlitwy powinny zawierać pokorne słowa: "bądź wola Twoja..." (Ew. Łukasza 11,3).
Nikt z nas nie wybiera cierpienia. Nie chcemy chorować. Nie chcemy się smucić. Wierzący, choć często mówią, że chcą być do Bożej dyspozycji, tam, gdzie pośle ich Bóg, to potem, kiedy przychodzi zawód lub choroba, pytają z żalem: "Dlaczego, mnie to spotkało?" A może lepiej zapytać: "Jaką lekcję chcesz mi, Panie, dać?", "Jak mogę w tym miejscu służyć?", "Czego chcesz mnie, Boże, tu nauczyć?", "Przed czym chcesz mnie ochronić?", "Dla kogo to cierpienie?" Ta jedna zmiana potrafi odmienić wszystko.
W szpitalu, w trudzie, w smutku — możemy być dla kogoś wielkim wsparciem. Zamiast narzekać na swój los, możemy wypowiedzieć krzepiące słowa, ofiarować ciepły dotyk, podeprzeć wiarę i nieść nadzieję, której ktoś potrzebuje. Gdy widzimy siebie jako ludzi posłanych, obdarowanych misją, nasz ból przestaje być najważniejszy. "Jesteśmy współpracownikami Boga..." (1 List do Koryntian 3,9). Nie jesteśmy pionkami, ale partnerami Bożego dzieła. On używa zwykłych, pokornych, słabych ludzi. Działa w nas i przez nas.
Ponadto w miejscach, gdzie spotykamy drugiego człowieka – potrzebującego, poranionego czy cierpiącego – możemy najuczciwiej sprawdzić samych siebie: ile jest w nas miłości, cierpliwości, empatii i współczucia. To prawdziwy test naszego chrześcijaństwa. I wtedy właśnie zaczyna się głębokie uzdrowienie – od zakamarków duszy, od poznania siebie. Znając prawdę o ludzkiej słabości, wyraźniej dostrzegamy konieczność obecności Jezusa i Jego mocy, która jedyna potrafi przemienić nasz charakter. Nawet jeśli czeka nas leczenie, operacja i niepewne rokowania, uzdrowienie naszej duszy jest ważniejsze i ma pierwszeństwo przed uzdrowieniem fizycznym.
Nie rozumiemy wszystkiego, ale możemy trzymać się Jezusa zawsze, gdy stajemy wobec wyzwań. On potrafi wykorzystać każde doświadczenie dla dobra — naszego i innych. "Powierz Panu drogę swą, zaufaj Mu, a On wszystko dobrze uczyni" (Psalm 37,5).
Życie często niesie nas przez ból, ale w rzeczywistości to my jesteśmy niesieni na rękach kochającego Ojca – Boga. Świadomość Jego obecności sprawia, że nawet najtrudniejszej drogi nie musimy przechodzić sami. Nie musimy podupadać też na zdrowiu z tęsknoty, żalu czy niepogodzenia się z chorobą lub z rozstaniem z bliskimi – bo On daje siłę, która podnosi serce ponad to, co nas przygniata. "Zmęczonemu daje siłę, a bezsilnemu moc w obfitości. (...) Lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają" (Izajasza 40,29.30).
Nasze życie zmienia się jak pory roku. Czasem jest chłodne i przygnębiające jak zima, a innym razem jasne i pełne jak lato. Ale przez każdą z tych chwil prowadzi nas Ten, który się nie zmienia – Ten, który dotrzymuje słowa. Ciekawą myśl w kontekście pór roku zostawiła nam Ellen White: "Ta ziemia jest dla nas miejscem przygotowania do nieba. Czas spędzony na niej jest chrześcijańską zimą. Tutaj owiewają nas chłodne wiatry nieszczęść i walą się na nas fale zgryzoty. Jednak w niedalekiej przyszłości, gdy przyjdzie Jezus, smutek i troski miną bezpowrotnie. Wówczas nadejście chrześcijańskie lato. Wszelkie doświadczenia i nieszczęścia zakończą się i nie będzie już więcej chorób i śmierci".
Agata Radosh
siegnijpozdrowie.org

Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze publikowane są po zatwierdzeniu. Jeżeli szukasz swojego komentarza lub odpowiedzi na niego, sprawdź czy wszystkie są wczytane - użyj polecenia "Wczytaj więcej".